Hey Jude!
Nie było w świecie popkultury
bardziej zagadkowego
kompozytorskiego geniusza
niż Paul McCartney.
Logiczny jak Bach, zachwycający i
melodyjny jak Mozart,
obdarzony absolutnym słuchem jak
Beethoven, (…)
trywialny i nudny jak Haydn,
nierówny jak Wagner,
niepewny siebie i ckliwy jak
Czajkowski.
Wiecie, jakie jest najlepsze uczucie na świecie?
Uczucie, kiedy spełniacie swoje marzenia. Ja swoje spełniłam. Światła, muzyka, on i
ponad 20 tysięcy ludzi. Nic nie
wspominam lepiej, niż koncert Paula
McCartneya w Krakowie. Nie muszę go
chyba przedstawiać, ale dla tych, którzy
nie wiedzą: Paul McCartney to były członek legendarnego zespołu The Beatles, multiinstrumentalista oraz
kompozytor wielu tekstów. 3 grudnia 2018 roku
to zdecydowanie najlepszy dzień mojego życia. Dlaczego był taki
wspaniały ? Zapraszam do czytania.
Były beatles odwiedził Polskę po raz drugi
(ostatni raz był w 2013 roku), by promować nową płytę. Koncert zaczął się z
półgodzinnym opóźnieniem, spowodowanym problemami technicznymi, i trochę słabą
organizacją. Nie pamiętam, kiedy widziałam taki tłum. Osobom, którym jako
pierwszym udało się przedostać przez gigantyczną kolejkę, i wbiec na płytę,
zaczęto bić brawo. Cała hala była wypełniona mnóstwem fanów i - co ciekawe - większość
stanowiły osoby około 40+. Support’em
był DJ, który puszczał muzykę The Beatles
w wersji o wiele bardziej psychodelicznej od oryginału. Przyznam, że było
to ciekawe doświadczenie posłuchać bardziej podrasowanej wersji Lucy in the Sky with Diamonds. Kolejki kolejkami. Support support’em, ale
najważniejsze, że nagle na scenę wchodzi on. Człowiek, który jest jednym z
najwybitniejszych muzyków xx wieku, przyjechał
do Polski, by dać wspaniały koncert. Muzyk, mimo starszego wieku (76 lat), nie odpoczywał
ani przez chwilę. Śpiewał i grał
cały czas, zmieniając tylko instrumenty. Zagrał aż 38 utworów: od Hard's Days Night, przez legendarne i wzruszające Let it be czy Hey Jude,
po piosenki z nowej płyty, a kończąc
utworem The End. Muszę przyznać, że nie
spodziewałam się, że Paul McCartney będzie w tak dobrej formie. Zaskoczył nie
tylko swoim bogatym warsztatem gry na instrumentach,
czy głosem, ale także ... językiem polskim. McCartney chciał zrobić
niespodziankę swoim polskim fanom i podczas przerw między piosenkami zdarzyło
mu się mówić po polsku. Były to wyrażenia typu: cześć ; to nowa piosenka; napisałem
tę piosenkę dla mojej żony (zadedykował utwór: My Valentine); musimy
już iść. Mimo że czytał z kartki, a jego wymowa nie była idealna, fani i tak byli bardzo zadowoleni, że ich idol
próbował mówić w ich ojczystym języku.
Oprócz tradycyjnego wykonania ponadczasowych
hitów, były również utwory w nieco innej wersji , na przykład Something, zagrane na ukulele i dedykowane
pamięci Georga Harrisona, oraz Here Today
(piosenka opisująca relację McCartneya z
Lennonem). Jednym z najbardziej
emocjonujących momentów był ten, kiedy artysta zasiadł do pianina i zagrał pierwsze
dźwięki Let it Be. Wszyscy wyciągnęli
telefony i świecili latarkami, tworząc wspaniałą atmosferę.
Warto też wspomnieć o efektach specjalnych.
Robiły bardzo duże wrażenie - był ogień,
była wznosząca się do samej góry scena
przy piosence Blackbird,
było także kolorowe oświetlenie dające
psychodeliczny klimat (można było poczuć ducha lat 60.).
Chcę wyróżnić również piosenkę Live and Let Die, którą większość
kojarzy jako utwór zespołu Guns N'Roses. Jest ona autorstwa Sir
Paula McCartney’a. Piosenka zaczęła się niepozornie, aż tu nagle
przy refrenie nastąpił wielki wybuch. Wszyscy się przestraszyli, a to
tylko imponująca pirotechnika, przy której dosłownie zrobiło się gorąco.
W czasie wakacji byłam na Gunsach i o dziwo o wiele bardziej
podobała mi się oryginalna wersja. Nadszedł moment, kiedy
zabrzmiało wyczekiwane przez wszystkich ponadczasowe Hey Jude. Publiczność śpiewała, tańczyła, płakała. Chwila, w której
muzyk poprosił, aby część Na, na, na, na, na , na, na, na odśpiewali
najpierw panowie, a później panie, a na koniec - wszyscy razem, był
bardzo ekscytujący. Stadion był w biało- czerwonych barwach.
Po emocjonującym i wzruszającym koncercie
muzycy zeszli ze sceny. Na bisy 76 latek ze swoim zespołem wbiegł na scenę z
flagą Polski, Wielkiej Brytanii i społeczności LGBT. Nie była to jednak jedyna
niespodzianka. Najbardziej niespodziewanym momentem była obecność fanki Ady, której
marzeniem było przytulić się do artysty. Myślę, że wszyscy jej
zazdrościli, bo w końcu co może być lepsze niż przytulenie się z Paulem
McCartney’em na jego koncercie? Chyba, że zaręczyny! Oto na scenę weszła para
ze Słowacji, z banerem Please help me to
propose. Była to na pewno niemała niespodzianka zarówno dla widowni,
jak i dla samego muzyka.
Koncert trwał około trzech godzin. Było to
wspaniałe przeżycie dla ucha, oka (efekty specjalne były bardzo dobrze
dopracowane i przerosły moje najśmielsze oczekiwania), ale przede
wszystkim dla serca. Niesamowitym uczuciem był widok młodzieży bawiącej się ze
starszymi. To tylko potwierdza fakt, że The Beatles to ponadczasowy zespół
łączący pokolenia, a sam Paul McCartney nie starzeje się jako artysta. Wprost
przeciwnie, wydaje się, że młodnieje z każdym rokiem i z każdym nowym utworem.
Uczestniczenie w koncertach jest czymś wspaniałym, a w koncertach swoich
idoli - po prostu bezcenne. Nigdy nie zapomnę tego, co zobaczyłam. Myślę, że
była to jedyna taka okazja. Chociaż kto wie, może artysta jeszcze nas zaskoczy?
Natalia
Grafika:
własne zdjęcia
Osobiście uważam, że koncerty swoich ulubionych artystów to jedne z lepszych rzeczy, których możemy doświadczyć. Bardzo ci zazdroszczę, gdyż sam z wielką chęcią uczestniczył bym w takim koncercie. Bardzo dobrze, że spełniasz swoje marzenia o to w życiu chodzi!
OdpowiedzUsuńDziękuję! Miło, że tak myślisz :)
UsuńSpełnianie marzeń jest bardzo piękne. Wspaniale, że chciałaś się podzielić swoimi odczuciami z koncertu. Po przeczytaniu artykułu widać jak bardzo lubisz Paula McCartney'a, jak kochasz jego twórczość.
OdpowiedzUsuńTo prawda! kocham Paula McCartneya.
UsuńWspaniale jest przeżywać koncerty swoich idoli! Czytając Twój post, miałam wrażenie, że byłam tam razem z Tobą :) Bardzo dobrze napisane!
OdpowiedzUsuńPaul McCartney to żywa legenda muzyki, symbol zmian kulturowych i obyczajowych. To wspaniałe, że mogłaś być na koncercie takiej gwiazdy. A odpowiadając na Twoje pytanie - myślę, że artysta jeszcze nas zaskoczy.
OdpowiedzUsuńDomyślam się, że to ogromny zaszczyt słyszeć swojego idola na żywo. Nawet jeżeli nie jest on bezpośrednio przed nami, to sam fakt bliskiej obecności jest z pewnością niepowtarzalny. Mimo iż ja za bardzo nie interesuje się muzyką, to zdecydowanie sprawiło by mi radość, gdybym mógł w taki sposób spotkać się z podziwianą przeze mnie osobą. Jedną z nich może być na pewno Paul McCartney, dlatego tym bardziej zazdroszczę Tobie, że mogłaś zobaczyć go na żywo.
OdpowiedzUsuńAż Ci zazdroszczę spełnienia marzenia! Ja tez mam podobne marzenie i chociaż może nie dotyczy tak old skoolowej gwiazdy jak twoje to mam nadzieje, że tez się spełni.
OdpowiedzUsuńNiesamowite doświadczenie! Wspaniale jest spełniać swoje marzenia. Zazdroszczę Ci bardzo tego koncertu.
OdpowiedzUsuńMyślę że każdy ma jakąś ulubioną piosenkę swojego muzycznego idola, której codziennie słucha jednak usłyszeć ją na żywo to niesamowite przeżycie. Bardzo Ci zazdroszczę koncertu takiej gwiazdy jednocześnie cieszę się że są jeszcze takie osoby które spełniają swoje marzenia. Ja również mam podobne marzenie i mam nadzieję że kiedyś się spełni.
OdpowiedzUsuńŚwietnie, że spełniłaś swoje marzenie. Koncert idola musi być fantastycznym przeżyciem, które pozostanie w pamięci na bardzo długo.
OdpowiedzUsuń