Dawno, dawno temu …
Nasze życie jest jak wielkie jezioro
wolno wypełniające się strumieniem lat.
W miarę, jak woda się podnosi,
ślady przeszłości znikają pod nią jeden za drugim.
Ale wspomnienia zawsze będą wychylać głowę,
wolno wypełniające się strumieniem lat.
W miarę, jak woda się podnosi,
ślady przeszłości znikają pod nią jeden za drugim.
Ale wspomnienia zawsze będą wychylać głowę,
póki jezioro
się nie przepełni.
(Alexandre Bisson)
Poznaliśmy już wiele
historii opowiedzianych przez absolwentów naszego liceum. Teraz chciałabym
rzucić nieco inne światło na wspomnienia. Słuchając wszystkich absolwentów,
mogę stwierdzić, że doświadczenia uczniów naszej szkoły z przed 5, 10 czy 50
lat różnią się diametralnie. Inne przygody, lekcje, tradycje i całkiem inne
spojrzenie na świat. Słuchając wywiadów, uświadomiłam sobie, że żyjemy w innych
czasach. To, co było niegdyś na porządku dziennym, obecnym uczniom wydaje się science - fiction.
Jesteście ciekawi, jak
wyglądały szkolne dyskoteki? Gdy do szkoły uczęszczał pan Wiesław Wiącek, który zdawał maturę 50 lat temu, wyglądało to tak: Dyskoteki to były najprzyjemniejsze
rzeczy. Liceum było męskie. Dlatego nasze spotkania z koleżankami z Liceum im.
Marii Konopnickiej były organizowane okresowo, na takich wieczorkach szkolnych.
Poza tym, myśmy mieli naukę tańca w szkole i to też była okazja do spotkania koleżanek.
Mieliśmy nauczyciela tańca, którego nasi rodzice opłacali i w auli uczyliśmy się tańczyć. Było bardzo
przyjemnie. To, czego się nauczyłem na lekcjach
tańca, bardzo mi się przydaje w życiu. Z obecną swoją żoną wykorzystujemy te
umiejętności na różnego rodzaju wieczorkach tanecznych. Każdy nas tam podziwia,
że tak dodrze tańczymy.
Pan Jerzy Suchodół (syn
nauczyciela przysposobienia obronnego naszego liceum) i jego koleżanka Ewa Iwańczak – Dąbska także
pamiętają swoje dyskoteki. Pan Suchodół: Dyskoteki, jak najbardziej były. Tylko, że
trzeba było uważać, gdy była profesor
Górska, to trzeba było troszeczkę dalej odsunąć się od partnerki. Co prawda,
nie chodziła z miarką i nie mierzyła, ale wzrok miała dobry. Pani Iwańczak- Dąbska dodała : Ale co innego mierzyła , jak pamiętasz,
odległość naszych spódniczek od kolan. Miało być 20 centymetrów. Oboje państwo przypominają
sobie i inne historie. Pan
Suchodół wspomina: Koleżanki nie mogły chodzić w kozakach, nie mogły też chodzić w spodniach. Ale kiedyś patrzymy, a
Pani Profesor sama chodzi w spodniach. Dopiero od tamtej pory pozwoliła
koleżankom w nich chodzić. Tak, takie były czasy. Pani Iwańczuk – Dąbska przypomina sobie jeszcze coś innego: Byliśmy taką klasą, która zorganizowała zabawę, żeby zebrać
pieniądze na wycieczkę do Krakowa i Wieliczki. W tym celu przygotowałyśmy bufet
i sprzedawałyśmy przekąski. Zabawa był przednia. I tak właśnie klasa
3d pojechała na wycieczkę. Pamiętam, że
pomyliliśmy noclegi. Pensjonat na nas czekał, a my spałyśmy w stodole. Rano w strumyku się kąpałyśmy i mamy
wspaniałe wspomnienia z tego wyjazdu.
Zapytałyśmy o też wspomnienia
ze studniówki. W szkolnej w auli odbywała się nasza studniówka, a koledzy z Liceum Plastycznego
robili nam dekoracje. W tej chwili jeden
z kolegów jest dosyć znanym zamojskim
malarzem – to Marek Terlecki. A drugi to
Mieczysław Gradziuk, który jest profesorem w Szkole Społecznej, uczy zajęć
plastycznych. Ci panowie robili nam dekoracje, do tej pory mamy zachowane
zdjęcia z naszej studniówki. Kawałek dekoracji trzymałem w domu przez 40 lat –
pamięta pan Suchodół. Pani Małgorzata Nowosad- Pałczyńska, nieco młodsza absolwentka, wspomina te imprezy
z uśmiechem. Studniówka to było
przedsięwzięcie na dwa tygodnie. W tym
czasie nie było już normalnych lekcji, bo wszyscy ozdabiali sale balowe. Główne
sale balowe były w auli, sali numer 3 i 20. Pamiętam, że w trójce była orkiestra, a w auli jakiś
chłopak śpiewał. Każda klasa robiła swój
catering. Korytarze były udekorowane i każda klasa robiła odmienne ozdoby. Było
wtedy 6 klas i konkurowali, kto ładniej
udekoruje swoją część. Pamiętam , że robiłam wachlarze z bibułek i potem wszędzie wisiały. Na korytarzu uczniowie zrobili grotę, a polonez był tańczony dookoła szkoły (przez wszystkie korytarze). Każda klasa miała inną tematykę sal. Gdzie
się nie poszło, tak w każdym miejscu było zupełnie coś innego. Stroje nie były bardzo
wyszukane, ale patrząc po latach , uważam, że to było bardzo fajne.
Obowiązkowo musiały być granatowe lub czarne spódnice. Granatowa była taka typowa, a jeśli któraś dziewczyna miała czarną, to była
już bardziej szalona i awangardowa. Do tego była biała bluzka, oczywiście bez
dekoltu , krótkich rękawków i gołych pleców. To był taki standard. Jedyną
rzeczą, na którą pozwoliła nam wychowawczyni, to trochę wyższe buty i
delikatnie podkreślone oczy. Jeśli
chodzi fryzury, to nie było wielkich
ograniczeń, ale jak rozpuściłyśmy włosy,
to już było coś, bo zawsze chodziłyśmy w związanych. Ja miałam związany długi
koński ogon, który sięgał mi za siedzenie. Absolwenci
z 1982 roku mają nietypowe wspomnienie związane ze studniówką: My jesteśmy dzieci stanu wojennego i nie mieliśmy
nawet studniówki. Proponowano nam, by przeprowadzić ją od 13 do 21. Komisarz
zabronił nam innej studniówki. W takim wypadku zrezygnowaliśmy.
Szkolne dyskoteki i
studniówki przywoływały u absolwentów wiele sympatycznych wspomnień. Mówili o
tym, że w szkole panowały niegdyś żelazne reguły dotyczące ubioru, które teraz
są nie do pomyślenia. Jednak poza zabawami istniała też szara, szkolna rzeczywistość. Pan Antoni Lewczyński opowiada, że porządek w szkole był inny niż obecnie: Jak tutaj przyszliśmy... w 1952 roku...to
były apele poranne. W okresie wiosennym,
letnim i jesiennym wiosennym szkoła
ustawiała się w kwadraty na
dziedzińcu. I następowała komenda: „Do hymnu”
I wtedy wszyscyśmy śpiewali:
„Naprzód młodzieży świata”. To się wtedy śpiewało. W zimie ustawialiśmy się w rzędach na korytarzu . W
późniejszym czasie, gdy już się zaczęły
zmiany polityczne w kraju, nie śpiewało się
„Naprzód młodzieży świata”, tylko
„Wszystko Tobie ukochana Polsko”. Tak było od 1956 roku. A co jeszcze w międzyczasie? Jak przyszliśmy do szkoły (1952 rok ), to były czapki rogatywki, ciemne. Były też zakusy, żeby
to zmienić. Nawet nazwę szkoły. Nie imienia Jana Hetmana Zamoyskiego (bo to
hrabia). Koniecznie chcieli zmienić. Liceum męskie miało nosić imię Jana
Krasickiego, natomiast liceum żeńskie - Marii Konopnickiej. Jednak nie zgodzili
się na to nauczyciele z okresu przedwojennego. Jednym z nich był profesor Miller. Znana osobistość. Więc
tylko czapki nam zabrano...te rogatywki. Zmienili na takie okrągłe, zamszowe,
granatowe. A w międzyczasie nastąpiła zmiana dyrektora. Jak ja
przychodziłem, to dyrektorem był Pan Michał Bojarczuk. W lutym 1953 roku, „ze
względu na stan zdrowia”, a tak naprawdę ze względów politycznych, odwołano go. Dyrektorem został
profesor Kazimierz Mazurek i za jego rządów chodziłem do szkoły.
Oczywiście, dyrektor musiał się
dostosować do warunków, które były w tym czasie obowiązywały w szkole. Chodzili
panowie z Urzędu Bezpieczeństwa i badali, jaka jest atmosfera. Czy uczniowie
zbytnio nie rozrabiają. Była w szkole
taka łacińska ósma klasa - 10 C.
Rozrabiała, rozrabiała… Pewnego dnia zginął ich dziennik…Znalazł się. Pływał w parku
w jeziorku... Podpalony, pływał… Kto to zrobił i jak ? Nie doszli...
Byłyśmy ciekawe, czy były zajęcia pozalekcyjne i
jak wyglądały. Pan Wiesław Wiącek opowiedział:
Byłem zaangażowany w
zainteresowania teatralne. Należałem do zespołu „Młodzieżowy Teatr Aktualności”
, który powstał w Zamościu w 1961 roku. Najpierw był on zorganizowany przy
Komendzie Hufca Zamość jako harcerski zespół teatralny, który
przygotowywał różne wystąpienia okolicznościowe dla szkół, ale również
wystawiał sztuki dramatyczne. Ten zespół istniał wiele lat, ja mogę mówić
tylko o moim 4-letnim okresie uczestnictwa. W tym czasie ( z takich większych
inscenizacji) występowałem w „Mazepie” Słowackiego i tam grałem tytułową rolę.
Druga duża inscenizacja to był dramat indyjskiego filozofa, dramatopisarza
Rabindranath’a Tagore „Poczta”. Uczestnictwo w
przygotowaniach, inscenizacjach wypełniał mi czas poza szkołą. Przez cały
rok przygotowywaliśmy ten spektakl i później go graliśmy po wakacjach.
Przygotowywaliśmy przedstawienia i z zespołem wyjeżdżaliśmy na zimowiska,
a w lecie na obozy. Praca w teatrze zajmowała mi sporo czasu, dlatego nie
uczestniczyłem w wycieczkach klasowych czy rajdach. Chociaż wiem, że były obozy
wędrowne organizowane przez nauczyciela gimnastyki.
Wspomnienia absolwentów są piękne i bardzo
interesujące. Dawne realia szkoły były całkiem inne. Mimo różnic w zachowaniu
uczniów na przestrzeni lat, łączyło ich jedno, wszyscy uczęszczali do tego
samego liceum - naszego liceum. Dobrze, że mogli się spotkać z okazji 100-lecia
szkoły i przekazać swoje wspomnienia. A my z kolei uczymy się od nich –
świadków i uczestników przeszłości szkoły – jak to było „dawno, dawno temu”.
Ola
B.
Grafika: własna