Ileż to lat, ileż to lat trzeba chodzić
Po dniach, po nocach, po
schodach, po piętrach,
Do ilu łomotać drzwi, w
ilu szukać
Książkach, światłach,
muzycznych instrumentach! (…)
Ażeby znaleźć jakieś
jedno zdanie,
(Konstanty Ildefons
Gałczyński)
Czym jest dla mnie moja mała Ojczyzna? Długo się
wahałam i nie potrafiłam jej zdefiniować. I dopiero jedno wydarzenie
majowe pozwoliło mi nieco uporządkować przemyślenia i podjąć próbę wytyczenia
granic mojej małej ojczyzny.
Tego wydarzenia nie poprzedzała głośna kampania
reklamowa. Wielu mieszkańców Zamościa nie zwróciło uwagi na skromne afisze
informujące o koncercie. Mimo to, publiczność dopisała, tłumnie
wypełniając Katedrę w poniedziałkowy wieczór - 7 maja 2001 roku. Szkoła
muzyczna stawiła się prawie w komplecie. Najważniejsze osoby w mieście zajęły
pierwsze rzędy ławek. Przyszli melomani i zwykli ciekawscy, fani rocka i
jutrzejsi maturzyści także. Wszyscy zgodnie i
gorąco powitali jedną z najlepszych smyczkowych orkiestr na świecie, jaką jest
Sinfonia Varsovia oraz jej dyrygenta, a zarazem najsłynniejszego polskiego
kompozytora – Krzysztofa Pendereckiego. Zaczęło się… Muzyka genialnych twórców
w mistrzowskim wykonaniu przekracza bariery językowe i kulturowe. Jej uniwersalny
język potrafi dotrzeć do wszystkich, którzy tylko zechcą słuchać i wyczarować
obrazy, myśli, nastroje…
Najpierw aria z III Suity D-dur Jana
Sebastiana Bacha. Znajome dźwięki, „cmentarne”, „zaduszkowe” – tak można je
nazwać, gdyż są obowiązkowo przypominane w listopadowe dni, kiedy żywi
odwiedzają zmarłych. Przywołują obraz małego wiejskiego cmentarza na krańcach
Roztocza z grobami moich pradziadków: prababci Heleny, pradziadka Adama. O nich
słyszałam najwięcej. Mówiono, że moja prababcia miała dobrą rękę do kwiatów i
do ogrodu, w których honorowe miejsce zajmowało boże drzewko – skuteczne na
każdą chorobę i niezbędne do wicia wianuszków święconych w oktawę Bożego Ciała.
Pierwsze truskawki zjadało się w już maju, a
zrywane prosto z krzaka miały podobno bajeczny smak i zapach. W ogrodzie
pachniało miętą, maciejką, a na początku lata kwitnące lipy przyćmiewały
wszystkie inne wonie. Prababcia pracowicie zrywała i suszyła ich kwiaty, bo
„lipowa herbatka najlepsza na zimowe grypki-chrypki” – jak mawiała. Pradziadek
Adam budził w rodzinie respekt. Służył kiedyś w 7 Pułku Ułanów, znał się na
polityce i koniach, które z zamiłowaniem hodował. Lubił dyscyplinę, porządek i
pierogi z serem, do których obowiązkowo musiała być dodawana mięta. Innych nie
jadał. Wobec swoich dzieci bywał szorstki i surowy, ale wnuki, „rozpuszczone
jak dziadowski bicz” mogły bezkarnie wyciągać z jego kieszeni cukierki, które w
każdy czwartek przywoził z jarmarku. Ja nie zdążyłam tego zrobić… Moi
pradziadkowie odeszli, godnie ustępując miejsca młodszym. Pozostały stare
fotografie, dużo dobrych wspomnień, ale i żal. Wycięto lipy, nikt nie hoduje
koni. Pierogi z serem gotuje się nadal, ale bez mięty. Truskawki dojrzewają
dopiero w czerwcu. Tylko maciejka, na działce na obrzeżach miasta,
pachnie tak samo staroświecko. Ostatnie dźwięki arii
zabrzmiały przejmującym smutkiem, molowo. Dopiero po dłuższej
chwili ciszy rozległy się oklaski.
Dwa lata temu w tej Katedrze modlił się
najdostojniejszy Gość z Watykanu. Teraz kompozytor dzieła Agnus Dei i
dyrygent w jednej osobie stara się wydobyć z muzyków i instrumentów
najczystsze dźwięki oraz najwspanialsze dźwięki. Dobra akustyka Katedry to
umożliwia. Utwór zabrzmiał pięknie. Czuję radość, że to się odbywa w moim
rodzinnym mieście, blisko mojej szkoły i że Zamość znalazł się na trasie
koncertowej Krzysztofa Pendereckiego, gdzieś pomiędzy Sztokholmem i Madrytem.
Następny utwór to III Symfonia Es-dur
op.55, zwana symfonią bohaterską (Eroica) Ludwika van Beethovena.
Miała sławić Napoleona, ale jej twórca ostatecznie dedykował ją wszystkim
bohaterom w hołdzie dla ich czynów. Ten najdłuższy utwór koncertu,
składający się z kilku części wymaga najwięcej trudu od artystów. Wszystkie
instrumenty (smyczkowe, dęte, perkusyjne) muszą prowadzić melodię marsza, przez
pasaże, zmieniające się gwałtownie tempo i nastrój. Raz jest to marsz zwycięski,
tryumfalny, który nieoczekiwanie zmienia się w żałobny, naznaczony klęską i
odwrotem. Ta muzyka każe się zwrócić ku historii, ku minionym wiekom świetności
miasta, twierdzy, ordynacji. Ciche pizzicata skrzypiec delikatnie pukają do
krypt w podziemiach Katedry, zapraszając ich mieszkańców na koncert: Ordynatów,
Profesorów Akademii Zamojskiej, która była trzecią w kraju po Krakowie i
Wilnie. Mają powód do dumy założyciele miasta, które przetrwało ponad cztery
wieki. Miasto idealne, zbudowane od podstaw, nadal cieszy liczne rzesze
turystów renesansowym pięknem i harmonią. Chwalę należy oddać budowniczym i
obrońcom twierdzy Zamość. W XVII wieku, stuleciu wojen i najazdów
oblegana przez wrogów różnych nacji: Tatarów, Kozaków, Szwedów, zyskała miano twierdzy
nie do zdobycia.
Smutne, głuche dźwięki
oboju płyną dalej, poza Katedrę, docierając na Rotundę, gdzie w czasie
ostatniej wojny rozstrzelano 6-8 tysięcy osób, a wśród nich moją rówieśniczkę –
harcerkę Grażynę Kierszniewską. Dokładnej liczby zamordowanych nie dało się
ustalić… Rzewne tony fletów przypominają obraz pacyfikowanych wsi, dzieci
odbieranych rodzicom i wywożonych wagonami mroźną zimą. I oto ostatnie,
triumfalne akordy symfonicznego dzieła Beethovena. Publiczność, w uroczystym
nastroju, poruszona ciągle tym, co się wydarzyło, z niezwykłym spokojem wraca
do domów w późny już, ciepły, majowy wieczór. W opustoszałej Katedrze
duchy ordynatów zajęły przynależne im miejsca w podziemiach. Profesorowie
Akademii Zamojskiej in silentio et spe powrócili do przerwanego
studiowania manuskryptów.
Po wysłuchaniu koncertu uświadomiłam sobie
złożoność pojęcia „małej ojczyzny”. Tak jak utwór muzyczny składa się z
pojedynczych dźwięków, granych w tym samym czasie na różnych
instrumentach, tak w pojęciu „małej ojczyzny” łączą się jednocześnie różne
wartości i uczucia. Moja mała ojczyzna to groby pradziadków, pamięć o ich życiu
i kultywowanie tradycji, to historia mojego rodzinnego miasta i szkoły, do
której uczęszczam. To także bohaterska przeszłość roztoczańskiej ziemi. To poza
dumą z dokonań przodków, również radość i wzruszenie z udziału w takich
wydarzeniach jak wizyta Papieża w Zamościu, czy choćby ten majowy koncert.
Granice „mojej ziemi” są na razie tylko
wytyczone. Aby je umocnić, powinnam jeszcze odbyć wiele rozmów z bliskimi,
przyjrzeć się dokładnie starym fotografiom i zrobić nowe, przeczytać mnóstwo
książek i wysłuchać jeszcze wiele koncertów. Aby dźwięki zabrzmiały
piękną harmonijną melodią, która dociera do słuchacza, powinny być odpowiednio
dobrane, połączone, zgrane we właściwym tempie, czysto i na właściwych
instrumentach. Idąc więc za radą lisa, wiele rzeczy muszę „oswoić”, aby jak
najmądrzej zagospodarować ten malutki kawałeczek planety, który mi przydzielono
oraz jak najlepiej przeżyć czas, który został mi podarowany. Wiem, że to
niełatwe i wymaga ode mnie wysiłku.
Joanna R. (klasa II b – biologiczno-chemiczna,
2001 rok)
Grafika:
http://przewodnikzamosc.pl/wp-content/uploads/2016/06/d6ba4a6561e8fb9a29baa4ad6dbd3561.jpg
http://www.blog.ziolowo.pl/wp-content/uploads/2012/07/DSC02025a.jpg
http://img4.garnek.pl/a.garnek.pl/011/299/11299757_800.0.jpg/katedra-w-zamosciu.jpg
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/e3/Zamosc-Rotunda_Zamojska.jpg