A gdyby tak rzucić wszystko?
Trzeba mieć odwagę marzyć.
(Martyna Wojciechowska)
A gdyby tak rzucić wszystko i polecieć do Stanów? Ta myśl towarzyszyła mi podczas całego procesu
przygotowań i załatwiania wszystkich formalności związanych z wylotem. Na
początku kwietnia 2019 roku podjąłem decyzję o tym, aby zrobić pierwszy krok w stronę pogoni za marzeniami, czego
efektem był dwumiesięczny pobyt na terenie Stanów Zjednoczonych. To był mój
pierwszy pobyt za granicą i o nim chcę
opowiedzieć. Nie tylko o pobycie za granicą, lecz także poznaniu nowej
kultury i wspaniałych ludzi. Czy american
dream okazał się odzwierciedleniem wyobrażenia, jakie mamy na temat tego ogromnego, odległego
o cały ocean miejsca?
Wszystko zaczęło się od
nic nieznaczącej rozmowy z moim kolegą, który rok wcześniej wyleciał w okolice
Nowego Jorku, aby tam pracować na jednym z
summer campów, które są rozsiane
na terenie całego kraju. To odpowiedniki kolonii letnich w Polsce. Pamiętam
jakby to było wczoraj, gdy Bartek opowiadał mi o swoich przeżyciach związanych
z wyjazdem, potem pokazał mi swoje zdjęcia z Time Square i innych miejsc w
Nowym Jorku. Właśnie wtedy podjąłem decyzję, że tak jak on, chcę spróbować swoich sił w przeprawie przez
ocean. Zarówno ja, jak i Bartek, skorzystaliśmy z pomocy programu wymiany
studenckiej Camp America. Udało mi
się, choć byłem dopiero w drugiej klasie liceum, ponieważ skończyłem
osiemnaście lat. Głównym założeniem programu
jest wyjazd na jeden z campów i praca z
dziećmi przez całe wakacje. W zależności od oryginalności aplikacji dostaje się różne posady, ja zostałem general counselor (głównym doradcą).
Moim zadaniem była opieka nad dziećmi
oraz prowadzenie zajęć, do których byłem
przydzielany lub zgłaszałem się z własnej woli. Swój post otwieram zdjęciem
zrobionym podczas drogi z Albuquerque do
Jemez Springs, w którym znajduje się camp.
Dostałem propozycję pracy
w YMCA Camp Shaver, obozie położonym w Nowym Meksyku - stanie pełnym kontrastów, w którym łączy się
ze sobą kultura amerykańska i meksykańska. Tereny pustynne przechodzą w
obszary leśne porośnięte drzewami iglastymi. Nieco dalej, w drodze do
miasteczka Los Alamos, znajduje się
malownicza preria. Podczas jazdy mija
się miejsca, których widok zapiera dech w piersi i człowiek czuje się jak na
planie Parku Jurajskiego ze względu na ogromne wąwozy pokryte bujną zielenią. Gdy
zobaczyłem ofertę pracy w Nowym Meksyku, nie myślałem, że to miejsce okaże się tak zachwycające.
Południe Stanów uchodzi
za bardzo gościnne, ogrzewane ciepłem ogniska domowego. Miałem niesamowitą
okazję to poczuć, przebywając z otwartymi i pełnymi radości życia ludźmi. Na lotnisku przywitał mnie Phil, mój
szef, wraz ze swoją żoną Kate. Zaprosili
mnie do swojego domu na kolację, gdzie spędziłem resztę wieczoru. Zjadłem prawdziwy amerykański stek z pieczywem czosnkowym i w ten sposób
spełniłem jedno ze swoich marzeń. W campie miałem przyjemność jeść potrawy pochodzące z
tradycji meksykańskiej, teksańskiej oraz szeroko pojętej kuchni
amerykańskiej. O dziwo, nie są to jedynie hamburgery, jak większość z
nas myśli. Amerykanie są bardzo mocno
przywiązani do własnej tradycji kulinarnej. Na zdjęciu obok: wnętrze baru z
kuchnią teksańską – Los Ojos, Jemez Springs.
Równie silnie podkreślają
swój patriotyzm, który jest wpajany
od najmłodszych lat. Dlatego każdego
poranka przed śniadaniem stawaliśmy w wyznaczonym miejscu, w którym była
wywieszana flaga i wygłaszana „przysięga wierności”. Dowiedziałem się później, że taki rytuał
pielęgnuje się codziennie w
większości szkół przed zajęciami. Oto tekst przysięgi:
I pledge allegiance to the Flag of the
United States of America, and to the Republic for which it stands, one Nation
under God, indivisible, with liberty and justice for all. Po polsku oznacza: Składam
przysięgę na wierność sztandarowi Stanów Zjednoczonych i republice, którą on
reprezentuje. Jeden naród, a nad nim Bóg, naród niepodzielny, ofiarujący wolność
i sprawiedliwość wszystkim. Pewnego poranka i ja dostąpiłem zaszczytu oraz zawiesiłem flagę, poprowadziłem całą poranną
ceremonię, pierwszy raz wygłaszając wraz
z moimi nowymi znajomymi przysięgę.
Muszę przyznać, że nigdy nie zapomnę tego wspaniałego momentu. Do Stanów
przyleciałem w połowie czerwca, dzięki czemu miałem przyjemność celebrować 4th
of July, czyli Dzień Niepodległości. Amerykanie lubią
manifestować uroczyste obchody
tego święta, na przykład dekorując
wszystko wokół w kolorach flagi i to już
z tygodniowym wyprzedzeniem. Gdy wybrałem
się na zakupy do sklepu w Albuquerque, zobaczyłem,
że dosłownie wszystko było tam w kolorach
biało-niebiesko-czerwonych: fajerwerki,
ubrania, ziemniaki. Samo święto jest obchodzone
z ogromnym szacunkiem oraz radością.
Było to dla mnie coś nowego i bardzo ciekawego. W campie spędziliśmy ten dzień na wspólnym
graniu i śpiewaniu, zakończonym ogniskiem, podczas którego Phil opowiadał
dzieciom pouczające historie. Tam
właśnie doświadczyłem, czym jest tolerancja i otwartość ludzi. Zapytali mnie o to, kiedy w
Polsce obchodzi się Dzień Niepodległości i poprosili o odśpiewanie Mazurka Dąbrowskiego. Poczułem się
wyróżniony i bardzo dumny, że mogę odśpiewać hymn narodowy, stając się niejako
przedstawicielem Polski
tysiące kilometrów od domu. Poczułem też więź z tymi ludźmi, którzy mnie tak
serdecznie przyjęli.
Przedstawiłem jedynie
kilka wrażeń z pobytu w Nowym Meksyku. Moje doznania są o
wiele bogatsze i chętnie o nich opowiem
w odpowiedzi na komentarze czytelników.
Wojtek
Grafika:
Własne
zdjęcia