Na obcych wodach
Część II
Polscy podwodniacy
potrafili uniknąć niewoli,
atakować konwoje przeciwnika i wrogie okręty,
czym wzbudzali powszechny podziw.
(Łukasz Gajda)
Powszechnie znane są dokonania polskich
lotników, podniebnych bohaterów drugiej wojny światowej. Każde polskie dziecko
słyszało o pilotach Dywizjonu 303.
Powstają poświęcone im książki, artykuły oraz filmy. W cieniu naszych asów pozostają niestety
inni bohaterowie – polscy podwodniacy . Ich losy są jednak równie pasjonujące, a
odwaga wybitna, ocierająca się prawie o nonszalancję, bowiem każda nawet
najmniejsza awaria na zanurzonej łodzi podwodnej mogła oznaczać jedno – śmierć
w stalowym grobowcu. Dlatego właśnie
chcę przybliżyć czytelnikom blogu ich historię. Historię
Polaków oddanych walce o wolność Ojczyzny.
Na zdjęciu wyżej: ORP
„Orzeł”, w Wielkiej Brytanii, oznaczony
kodem świadczącym o
przynależności do 2 Flotylli Okrętów.
„Orzeł”
zatapia „Rio De Janeiro”. Po kilkumiesięcznym remoncie, w kwietniu 1940 roku, „Orzeł” był gotowy do działań operacyjnych i skierował się na wody Morza Północnego. Przed południem 8 kwietnia w peryskopie polskiego okrętu pojawił się
uciekający transportowiec MS „Rio De
Janeiro”. Polacy jednak posłali serię pocisków kaliber 13, 2 milimetra z pokładowego „Hotchkissa”, co zmusiło wrogów do podporządkowania się ich rozkazom.
Niemcy niby się poddawali, jednak
jednocześnie przez radio wzywali pomocy sił Kriegsmarine. Kapitan Grudziński zdawał sobie sprawę z ryzyka, ponieważ „Orzeł” znajdował się bardzo blisko głównych baz wrogiej floty. Kazał
wystrzelić torpedę, a na niemieckim statku zaczęła się panika - dotychczas ukryci
w ładowniach żołnierze Wehrmachtu rozbiegli
się, szukając ratunku, który zresztą nadciągał z zachodu w postaci okrętów
wojennych. W tej sytuacji kapitan Grudziński kazał wystrzelić kolejną torpedę
oraz zanurzyć statek. Tymczasem
niemiecki frachtowiec „Rio De Janeiro” pogrążył się na zawsze w wodach Morza
Północnego. Zginęło na nim około 150 żołnierzy i marynarzy, reszta została
wyłowiona przez norweskie kutry, odstawiona na ląd i internowana. Jak się
okazało, niemiecki frachtowiec wiózł
ponad 200 żołnierzy piechoty, sto osób personelu Luftwaffe, 80 koni, wojskowy
sprzęt i uzbrojenie, żywność oraz amunicję przygotowaną jako uzupełnienie dla
pierwszej fali inwazji, która miała zająć port Bergen. Kapitan Grudziński
zameldował brytyjskim przełożonym
o storpedowaniu wypełnionego wojskiem okrętu, jednak informacja ta została przez
nich zbagatelizowana. Jak miało się okazać, niesłusznie, bowiem już następnego dnia III
Rzesza wypowiedziała wojnę Królestwu Norwegii, a jej żołnierze szybko opanowali
terytorium tego kraju. Na zdjęciu wyżej: łup ORP „Orzeł” - frachtowiec „Rio de Janeiro” w 1940 roku.
Dalszy los
„Orła”.
„Rio de Janeiro” był pierwszym i - niestety - ostatnim wojennym łupem najsłynniejszego polskiego okrętu podwodnego
„Orzeł”. Wkrótce podwodny łowca podzielił los swej ofiary. Pod koniec maja 1940 roku wypłynął
z portu na kolejny - trzynasty patrol, z
którego już nigdy nie powrócił. Przez lata narosło wiele koncepcji dotyczących
zatopienia chluby polskiej floty - ORP „Orzeł”. Twierdzono na przykład, że został storpedowany przez powracający z
własnej akcji sojuszniczy okręt podwodny, najpewniej holenderski. Współcześni
badacze sądzą, że „Orzeł” wszedł na
podwodną minę, co tłumaczyłoby brak sygnałów alarmowych z tego statku. Na pewno
jednak wiadomo, że wraz z okrętem na
wieczną wartę odeszło 54 świetnych marynarzy i oficerów Polskiej Marynarki
Wojennej, na czele z dowódcą - kapitanem Janem Grudzińskim i jego zastępcą –
porucznikiem Andrzejem Piaseckim. Miejsce,
gdzie spoczywają zamknięci w stalowym grobowcu, do dziś nie jest znane, mimo
ciągle prowadzonych poszukiwań wraku podwodnego torpedowca „ORP Orzeł”. Wrak „Rio
De Janeiro” niedawno został odnaleziony przez grupę norweskich zapaleńców,
którzy poszukiwali go przez 6 lat. Ma on współcześnie statut cmentarza
wojennego. Miejmy nadzieję, że podobne wywyższenie spotka w najbliższych latach
również naszych podwodnych bohaterów. Na zdjęciu wyżej: Kapitan Marynarki Wojennej Jan Grudziński –
dowódca „Orła”, który zaginął wraz z jednostką
na Morzu Północnym w pierwszych dniach czerwca 1940 roku.
„Wilk” –
okręt przeklęty? Drugim polskim okrętem, któremu udało się
wydostać z Bałtyku i przedrzeć na wyspy, był ORP „Wilk”. Podobnie jak „Orzeł”, stał się w ostatnim kwartale 1939 roku bohaterem brytyjskiej prasy, a jego
załoga celem pielgrzymek licznych
dziennikarzy. Dobry humor podwodnikom mąciła świadomość wrześniowej klęski i
tchórzostwa niektórych z ich przełożonych. Trudna do zniesienia była
świadomość, że dowództwo Marynarki
Wojennej już w pierwszym tygodniu wojny ewakuowało się z Warszawy,
pozostawiwszy jedynie dyżurnego oficera
przy radiostacji. Bolał również afront ze strony dowódcy marynarki Rzeczypospolitej, kontradmirała Jerzego
Świrskiego. Gdy 16 listopada Dundee, gdzie stacjowały polskie jednostki, było wizytowane przez Naczelnego Wodza Wojska
Polskiego i premiera Rządu na Uchodźstwie – generała Władysława Sikorskiego,
marynarze z „Orła” zostali odznaczenia i pochwały, natomiast załoga „Wilka” została pominięta. Sytuację próbował ratować sam Sikorski
przypinając dowódcy ORP „Wilk” Bogusławowi Krawczykowi własny Krzyż Walecznych, złe wrażenie jednak
pozostało. Konflikt pomiędzy bronią
podwodną a kierownictwem marynarki był wtedy tak duży, że marynarze z „Orła” i „Wilka” odmówili przywitania się
ze swoim zwierzchnikiem – Świrskim. Polaków
cenili za to Brytyjczycy, więc polscy
oficerowie rozważali nawet przejście pod
dowództwo Royal Navy. Okazało się to jednak niemożliwe. Na zdjęciu wyżej: ORP „Wilk”.
Zimne miesiące przełomu lat 1939/40 minęły podwodniakom na pełnieniu przede
wszystkim służby patrolowej. Po dwóch takich misjach na podwodnym stawiaczu min doszło do poważnej awarii, co zmusiło załogę
do pozostania w porcie i skierowania okrętu do kapitalnego remontu. Marynarze - członkowie
obsady jednostki - powoli zapominali o
dyscyplinie, bawili się w pubach i różnych spelunach Dundee oraz wdawali się w
bójki. Tymczasem załamał się też psychicznie kapitan Krawczyk, utracił wiarę w
zwycięstwo i czuł, że zawiódł nadzieje rodaków.
Sukces bojowy
„Wilka”. Tamte trudne dni
przyniosły jednak największy sukces bojowy jednostki. Była noc z
19 na 20 czerwca 1940 roku. „Wilk” odbywał właśnie swój trzeci rejs patrolowy, gdy obserwator zauważył sylwetkę innego okrętu
podwodnego unoszącego się na powierzchni. Kapitan Bolesław Romanowski powziął decyzję o natychmiastowym ataku przez
taranowanie. Energia uderzenia była tak wielka, że doprowadziła do rozcięcia
kadłuba wrogiej łodzi i najpewniej jej natychmiastowe zatonięcie. „Wilk” również
został uszkodzony, więc następne
miesiące musiał spędzić w stoczniowym doku. Ofiarą polskiego podwodnego
drapieżnika padł prawdopodobnie niemiecki
U-Boot o numerze taktycznym U 102, bądź U 122.
Obie jednostki zaginęły na Morzu Północnym w tym samym czasie i miejscu, co pozwala sądzić, że
to właśnie którąś z nich Polacy posłali na dno. Na zdjęciu wyżej: załoga U-102 – prawdopodobnie to ten okręt
„Wilk” posłał w odmęty Morza Północnego.
Decyzja Bolesława Romanowskiego nie podobała się
kapitanowi Krawczykowi, ponieważ przede wszystkim było mu
żal uszkodzonego okrętu. Poza tym musiał się zmierzyć z niezadowoleniem
marynarzy i oficerów z powodu braku podstawowego ekwipunku (odzieży, butów)
oraz za niskiego żołdu.
Uposażenie wyrównano dopiero na
skutek interwencji sojuszniczych oficerów. Ponadto szefowie z Kierownictwa Marynarki
Wojennej nakazali kapitanowi Szewczykowi
oddanie żelaznej rezerwy złota i dolarów, przewożonej na polskich okrętach w
celu pokrycia kosztów ewentualnego pobytu w portach neutralnych. Obawiali się bowiem, że w razie katastrofy środki te
mogą zostać utracone. W ten sposób uznali, że „Wilk” jest niepewny i
pechowy. Apogeum sporu nastąpiło w lipcu
1941 roku, gdy część załogi samowolnie opuściła teren koszar. Oficerowie
całkowicie stracili kontrolę nad podlegającą im kadrą. Niezdyscyplinowani
marynarze rozbijali się po mieście, pijany bosmanmat Franciszek Karnowski pobił
żandarma, za co został aresztowany. Pod nieobecność Krawczyka część załogi
udała się do Forfar, aby uwolnić kolegę. Ponieważ pracownicy Sądu Polowego odmówili, Polacy wyłamali drzwi i po prostu wynieśli go z aresztu. W
sytuacji tak wielkiego rozprężenia dyscypliny kontradmirał Świrski
odwołał kapitana Krawczyka. Ten
przekazał dowodzenie kapitanowi Jerzemu Koziołkowskiemu i 21 lipca 1941 roku odebrał sobie życie,
strzelając z pistoletu w serce. Zostawił listy żegnające przyjaciół i
towarzyszy, a w nich jako testament słowa
: Sumienie mam spokojne. Honor opłacam
sam. Jego „Wilk” nie wyszedł już na żaden patrol. Został wycofany do rezerwy w 1942 roku. Po
zakończeniu wojny wrócił do kraju, jego stan techniczny był jednak tak zły, że
remont uznano za nieopłacalny. ORP „Wilk” został pocięty na złom w 1951 roku. Na
zdjęciu wyżej: Kapitan Marynarki Wojennej Bogusław Krawczyk (żył w
latach 1906 – 1941).
Dalszy ciąg opowieści o bohaterskich
Polakach w następnym poście: Podwodniacy na obcych morzach. Część III. Zapraszam
do lektury.
Marcin
Grafika:
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/5/55/U_213.jpg
https://kresy-siberia.org/hom/files/Kapitan.-1024x705.jpg