Matematyka, moja miłość
Sinus, cosinus, daj Boże
dwa minus.
(uczniowskie)
Drodzy czytelnicy naszego blogu! Humaniści – jak powszechnie wiadomo – bardzo
kochają matematykę. Chcą więc
opowiedzieć o tej, nie zawsze odwzajemnionej miłości, w kilku krótkich
felietonach. Dziś proponują pierwszą z
cyklu historyjkę.
Moja historia z matematyką
rozpoczęła się tak jak u większości - w dzieciństwie. Niestety, królowa nauk od
początku nie potrafiła uwieść mnie skromnym urokiem. W podstawówce miałam
problem z mnożeniem, później z potęgami. Matematyka się nie poddawała i ciągle
próbowała zdobyć moje serce, kokietując mnie coraz bardziej. Mimo wszelkich
starań i wysiłków, w gimnazjum moją zmorą stały się pierwiastki i twierdzenie Talesa, a niechęć
do tej dziedziny nauki rosła z dnia na dzień.
Dziś, zbliżając się wielkimi krokami do egzaminu dojrzałości, zwanego
maturą, zastanawiam się, dlaczego ludzie, w których płynie humanistyczna krew,
mają obowiązek zdawania matematyki? Czy kiedykolwiek będę chciała
obliczyć wysokość drzewa za pomocą twierdzenia Pitagorasa? Czy nadejdzie dzień,
w którym użyję funkcji kwadratowej w życiu codziennym? No cóż... nie sądzę. Nas
- humanistów sama myśl o sprawdzianie z matematyki przyprawia o dreszcze, a co
dopiero myśl o maturze! Niestety, matematyki uczyć się musimy, tylko co zrobić,
kiedy zapału brakuje, a jedynek przybywa? Ciężki jest los humanisty!
Z niecierpliwością czekam na
ten cudowny dzień, w którym siostra matematyka wyciągnie ku mnie swą pomocną
dłoń, wleje do mojej głowy hektolitry wzorów i twierdzeń oraz uczyni ze mnie matematycznego
geniusza. Niestety nie sądzę, żebyśmy
mogły stać się najlepszymi przyjaciółkami. Pozostanę więc przy moich
Mickiewiczach i innych romantykach, a matematyka niech nadal będzie dla mnie
nieodkrytym lądem.
Przenieśmy się teraz do
zwykłego, przeciętnego liceum. Jest przerwa, za chwilę klasę humanistyczną,
wśród której jestem również ja, czeka lekcja matematyki. Z daleka wyczuwalna
jest napięta atmosfera. Jedni siedzą w kącie, obgryzając nerwowo paznokcie, drudzy
uczą się wzorów i twierdzeń jak pacierza, a reszta stoi przy wejściu do klasy,
co chwilę się przepychając, żeby zająć najlepsze miejsca – te w ostatnich
ławkach oczywiście. Wszystko jest już jasne – zaraz nadejdzie chwila grozy –
sprawdzian! Już jest, leży przed nami i na pierwszy rzut oka wygląda całkiem
niewinnie. Biała kartka i kilka zadań. Jednak po głębszym wczytaniu się w
treść, w naszych oczach pojawia się obłęd. Zerkamy na siebie znacząco- już
wiemy, że kolejna jedynka szykuje się do skoku. Skoku wprost do dziennika.
Drodzy koledzy, na zakończenie
mam dla was kilka słów otuchy. Jeżeli królowa nauk nie jest również waszym
konikiem, nie martwcie się! Przecież zagrożenie z matematyki można wytłumaczyć
dyskalkulią lub inną nabytą chorobą, potwierdzoną przez szereg psychologów.
Pamiętajcie, że po burzy zawsze wstaje słońce, a po matematyce zawsze nadchodzi
polski, który zabierze was do krainy lektur, wierszy i poetów. Krainy, którą my
– humaniści lubimy najbardziej.
Patrycja
Grafika:
http://delta.ketrzyn.pl/images/matematyka.png