21 listopada 2013

Co w trawie piszczy?


        Matematyka, moja miłość
                        
                                           Sinus, cosinus, daj Boże dwa minus.
                                                                    (uczniowskie)


Drodzy czytelnicy naszego blogu!  Humaniści – jak powszechnie wiadomo – bardzo kochają  matematykę. Chcą więc opowiedzieć o tej, nie zawsze odwzajemnionej miłości, w kilku krótkich felietonach. Dziś  proponują pierwszą z cyklu historyjkę.
            
Moja historia z matematyką rozpoczęła się tak jak u większości - w dzieciństwie. Niestety, królowa nauk od początku nie potrafiła uwieść mnie skromnym urokiem. W podstawówce miałam problem z mnożeniem, później z potęgami. Matematyka się nie poddawała i ciągle próbowała zdobyć moje serce, kokietując mnie coraz bardziej. Mimo wszelkich starań i wysiłków, w gimnazjum moją zmorą stały się  pierwiastki i twierdzenie Talesa, a niechęć do tej dziedziny nauki rosła z dnia na dzień.  Dziś, zbliżając się wielkimi krokami do egzaminu dojrzałości, zwanego maturą, zastanawiam się, dlaczego ludzie, w których płynie humanistyczna krew, mają obowiązek zdawania matematyki? Czy kiedykolwiek będę chciała obliczyć wysokość drzewa za pomocą twierdzenia Pitagorasa? Czy nadejdzie dzień, w którym użyję funkcji kwadratowej w życiu codziennym? No cóż... nie sądzę. Nas - humanistów sama myśl o sprawdzianie z matematyki przyprawia o dreszcze, a co dopiero myśl o maturze! Niestety, matematyki uczyć się musimy, tylko co zrobić, kiedy zapału brakuje, a jedynek przybywa? Ciężki jest los humanisty!

Z niecierpliwością czekam na ten cudowny dzień, w którym siostra matematyka wyciągnie ku mnie swą pomocną dłoń, wleje do mojej głowy hektolitry wzorów i twierdzeń  oraz uczyni ze mnie matematycznego geniusza.  Niestety nie sądzę, żebyśmy mogły stać się najlepszymi przyjaciółkami. Pozostanę więc przy moich Mickiewiczach i innych romantykach, a matematyka niech nadal będzie dla mnie nieodkrytym lądem.

Przenieśmy się teraz do zwykłego, przeciętnego liceum. Jest przerwa, za chwilę klasę humanistyczną, wśród której jestem również ja, czeka lekcja matematyki. Z daleka wyczuwalna jest napięta atmosfera. Jedni siedzą w kącie, obgryzając nerwowo paznokcie, drudzy uczą się wzorów i twierdzeń jak pacierza, a reszta stoi przy wejściu do klasy, co chwilę się przepychając, żeby zająć najlepsze miejsca – te w ostatnich ławkach oczywiście. Wszystko jest już jasne – zaraz nadejdzie chwila grozy – sprawdzian! Już jest, leży przed nami i na pierwszy rzut oka wygląda całkiem niewinnie. Biała kartka i kilka zadań. Jednak po głębszym wczytaniu się w treść, w naszych oczach pojawia się obłęd. Zerkamy na siebie znacząco- już wiemy, że kolejna jedynka szykuje się do skoku. Skoku wprost do dziennika.

Drodzy koledzy, na zakończenie mam dla was kilka słów otuchy. Jeżeli królowa nauk nie jest również waszym konikiem, nie martwcie się! Przecież zagrożenie z matematyki można wytłumaczyć dyskalkulią lub inną nabytą chorobą, potwierdzoną przez szereg psychologów. Pamiętajcie, że po burzy zawsze wstaje słońce, a po matematyce zawsze nadchodzi polski, który zabierze was do krainy lektur, wierszy i poetów. Krainy, którą my – humaniści lubimy najbardziej.

Patrycja

Grafika:
http://delta.ketrzyn.pl/images/matematyka.png