Koncert jak z marzeń
Nie rezygnuj z marzeń. (…)
Nigdy nie wiesz, kiedy okażą się potrzebne.
(Carlos Ruiz Zafon)
Marzenia odgrywają
ważną rolę w życiu każdego człowieka. Są one czynnikiem, który sprawia, że jego
życie staje się fascynujące i
barwniejsze. Czym są marzenia? Sądzę, że stanowią one ucieczkę od
rzeczywistości, która zazwyczaj bywa trudna. Jednak nie można na nich
poprzestać. Dopiero ich spełnienie stanowi źródło prawdziwego szczęścia. Czasem
wymaga to jedynie chęci, ale częściej poświęcenia i pieniędzy. Jednak wydaje mi
się, że warto.
Jednym z moich
największych marzeń do tej pory było pójście na koncert ulubionego artysty, Eda
Sheerana. Pewnie każdy go zna, a jeśli nie, to wystarczy wspomnieć o jednej z
jego najpopularniejszych piosenek „Shape of you”, która doczekała się ogromnej
sławy. Razem z moją kuzynką jesteśmy wielkimi fankami tego artysty i już od
dawna marzyłyśmy, by pojechać na jego koncert. Nigdy nie było jednak
możliwości. W końcu udało się, dlatego postanowiłam opowiedzieć o spełnieniu tego
marzenia oraz o moich przeżyciach
w trakcie koncertu i po nim.
Kiedy dowiedziałam
się, że Ed przyjeżdża do Polski i zagra 2 koncerty, postanowiłam za wszelką
cenę wykorzystać tę okazję. Rodzice się zgodzili, więc potem już wszystko poszło
z górki. Razem z ciocią i kuzynkami wyruszyłyśmy dzień przed koncertem, który
miał się odbyć 12 sierpnia, do Warszawy,
aby trochę pozwiedzać. Cały dzień byłam
podekscytowana i nawet na chwilę nie opuściła mnie myśl o tym, że spełnię moje
marzenie. Nadszedł długo wyczekiwany dzień. Już od siódmej rano czekałyśmy pod
stadionem. Była piękna pogoda, w porównaniu z poprzednim dniem, który do
najcieplejszych nie należał. Momentami słońce okropnie prażyło, a przecież musiałyśmy wytrzymać do godziny 16. Wejście na stadion okazało się jednym wielkim chaosem. Było kilka
„przystanków”. Pracownicy przy jednych
bramkach sprawdzali bilety razem z dokumentem tożsamości, a przy drugich - zawartość torebek, plecaków,
etc. Później podbiegaliśmy do stoisk, gdzie zaklejano nam na nadgarstkach
pomarańczowe, neonowe opaski.
Następnie każdy już pędził, chcąc znaleźć się
jak najbliżej sceny. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak szybko biegłam. Ku mojemu
zdziwieniu, byłam naprawdę blisko, bo w trzecim rzędzie. Równo o godzinie 18 na scenę wszedł
pierwszy support. W sumie było ich troje
– BeMy (polski zespół), Jamie Lawson i Anne-Marie. Podobały mi się ich piosenki,
jednak najbardziej wyczekiwałam Eda, chyba jak każdy. W końcu przyszła pora na
niego. Co prawda, pojawił się z piętnastominutowym opóźnieniem, jednak wszyscy
przymknęli na to oko.
Takim koncertom zawsze towarzyszą akcje fanów,
np. utworzenie polskiej flagi na trybunach z białych i czerwonych kartek,
podświetlonych latarkami telefonów. My, na płycie, mieliśmy za zadanie
przynieść kolorowe serca – pomarańczowe, zielone i niebieskie, które oznaczały
kolejne kolory albumów Eda. Dla lepszego efektu podświetliliśmy je. Działo się
to podczas piosenki „The A Team”. Ta akcja
miała przypomnieć o podobnej, sprzed
kilku lat. Cały stadion aż błyszczał od kolorów, to był naprawdę niesamowity
widok. Nie wiem, czy potrafię opisać to,
co wtedy czułam. Chyba jeszcze nie docierało do mnie, że tam byłam. Czułam
ogromną radość. Starałam się nie myśleć, że koncert za jakiś czas dobiegnie
końca. Przez cały czas skupiałam się na tym, co się działo na scenie, chcąc na
długo zapamiętać jak najwięcej
szczegółów. Abym miała co opowiadać
innym.
Dopiero po opuszczeniu stadionu poczułam, jak
wszystko mnie boli. Ból jednak nie
zmącił mojego szczęścia, a także oszołomienia. Ten sierpniowy dzień był naprawdę niezwykły. Cieszę się, że
udało mi się pojechać i przeżyć to, co dotychczas oglądałam na Instagramie
osób, które nazywałam szczęściarzami. To nie byłoby możliwe, gdyby nie moje
marzenia, a przede wszystkim chęci i
nieustępliwość w dążeniu do celu.
Kasia
Grafika:
własne zdjęcia