20 stycznia 2013

Przeczytane, przemyślane, skomentowane

        
    W  którym świecie żyjesz?
Czasami myślę sobie,
że nikt już nie jest żywą istotą,
wszyscy jesteśmy tylko cieniami z domeny wirtualnej rzeczywistości
i gdyby ktoś wyłączył prąd,
wszyscy byśmy po prostu zniknęli,
jakby nikt z nas nigdy nie istniał.
(David Albahari)


To nazwa kampanii społecznej przeciw nadużywaniu Internetu i komputera wśród dzieci i młodzieży. Temat może wydawać się nudny i oklepany, jednak w swoim wpisie chcę udowodnić, że niebezpieczne zjawisko „wirtualnego świata” nie jest jedynie  kolejnym pretekstem, żeby rodzice mogli sobie pomarudzić, czy umoralniającą paplaniną psychologów. Jako nastolatka powinnam pewnie stać w opozycji do zarzutów,  że wszelkie wynalazki XXI wieku to zło. Ja jednak, choć korzystam z telefonu, telewizji czy komputera, problem dostrzegam. Problem wcale nie taki mały i błahy, jakby się mogło wydawać.  

Wpadłam ostatnio do mojej babci z wizytą i  - ku mojej niezbyt wielkiej radości – przyszło mi pobawić się w nianię.  Wchodzę do pokoju, w którym „urzędował” Maluch. Po kilku minutach zażyczył sobie obejrzeć ulubioną bajkę. Wstałam więc, aby włączyć odcinek kreskówki na Youtube, ale Brzdąc wyprzedził mnie i, wdrapując się na krzesło, błyskawicznie włączył komputer, zalogował się na chronionego hasłem użytkownika wujka i sam znalazł poszukiwaną bajkę w Internecie. Nie miałam zbyt wiele czasu, żeby się nadziwić trzylatkowi obsługującemu komputer, bo po kilku chwilach zaczął dzwonić telefon. Rozejrzałam się po pokoju, bo dźwięk nie pochodził z mojej komórki. Wtedy braciszek zapauzował elegancko film, wygrzebał z plecaczka najnowszy model Iphona i po tekście: „Przepraszam, ale muszę odebrać. Mama dzwoni.”, zniknął za drzwiami, zostawiając mnie oniemiałą w pokoju.

Niedługo po incydencie z „Informatykiem w pieluchach”, byłam świadkiem równie szokującej sytuacji, tym razem z esemesami w roli głównej. Odwiedziłam koleżankę, do której z daleka, bo aż z północy Polski, przyjechał poznany przez Internet (gdzieżby inaczej!) chłopak.  Wyobraźcie sobie, że siedząc kilkanaście centymetrów od siebie, komunikowali się przez smsy! Pomyślałam sobie, że może nie chcą po prostu dyskutować o czymś przy mnie, ale później zapytałam koleżankę o to kilkugodzinne pisanie na telefonie z lubym siedzącym na kanapie obok niej. Odpowiedź była krótka: „Bo wiesz, ja nie umiem jakoś rozmawiać ‘w realu’. Przez eski łatwiej…” .

To tylko kilka „z życia wziętych” przykładów, przy których zapaliła się mi czerwona lampka, a motto wspomnianej wcześniej kampanii: „Ci, którzy żyją w wirtualnym świecie, tracą prawdziwe życie”, okazuje się niebezpiecznie prawdziwe. Może to ze mną jest coś nie tak, ale mimo wszystko, wolałabym wpaść bez zapowiedzi do domu przyjaciółki z pudełkiem czekoladowych lodów i wyżalić się jej ze wszystkiego, co gdzieś tam na nastoletnim serduchu mi leży, niż dostać sms o treści: „<przytul>” w ramach pocieszenia. Nie da się zastąpić obecności drugiej osoby komunikatorem czy esemesami, nie można wystukać uczuć na klawiaturze. Nie podoba mi się to.  Nie podoba mi się zupełnie. Ale może to tylko ja…

Majka

Grafika
http://www.wieczorslaski.pl/images/stories/tabu/martwy%20komp.jpg