W którym świecie żyjesz?
Czasami myślę sobie,
że nikt już nie jest żywą istotą,
wszyscy jesteśmy tylko cieniami z domeny wirtualnej rzeczywistości
i gdyby ktoś wyłączył prąd,
wszyscy byśmy po prostu zniknęli,
jakby nikt z nas nigdy nie istniał.
(David
Albahari)
To nazwa kampanii
społecznej przeciw nadużywaniu Internetu i komputera wśród dzieci i młodzieży.
Temat może wydawać się nudny i oklepany, jednak w swoim wpisie chcę udowodnić,
że niebezpieczne zjawisko „wirtualnego świata” nie jest jedynie kolejnym
pretekstem, żeby rodzice mogli sobie pomarudzić, czy umoralniającą paplaniną
psychologów. Jako nastolatka powinnam pewnie stać w opozycji do zarzutów, że
wszelkie wynalazki XXI wieku to zło. Ja jednak, choć korzystam z telefonu,
telewizji czy komputera, problem dostrzegam. Problem wcale nie taki mały i
błahy, jakby się mogło wydawać.
Wpadłam ostatnio do mojej babci z wizytą i
- ku mojej niezbyt wielkiej radości – przyszło mi pobawić się w nianię.
Wchodzę do pokoju, w którym „urzędował” Maluch. Po kilku minutach zażyczył
sobie obejrzeć ulubioną bajkę. Wstałam więc, aby włączyć odcinek kreskówki na
Youtube, ale Brzdąc wyprzedził mnie i, wdrapując się na krzesło, błyskawicznie
włączył komputer, zalogował się na chronionego hasłem użytkownika wujka i sam
znalazł poszukiwaną bajkę w Internecie. Nie miałam zbyt wiele czasu, żeby się
nadziwić trzylatkowi obsługującemu komputer, bo po kilku chwilach zaczął
dzwonić telefon. Rozejrzałam się po pokoju, bo dźwięk nie pochodził z mojej
komórki. Wtedy braciszek zapauzował elegancko film, wygrzebał z plecaczka
najnowszy model Iphona i po tekście: „Przepraszam, ale muszę odebrać. Mama
dzwoni.”, zniknął za drzwiami, zostawiając mnie oniemiałą w pokoju.
Niedługo po incydencie z „Informatykiem w
pieluchach”, byłam świadkiem równie szokującej sytuacji, tym razem z esemesami
w roli głównej. Odwiedziłam koleżankę, do której z daleka, bo aż z północy
Polski, przyjechał poznany przez Internet (gdzieżby inaczej!) chłopak.
Wyobraźcie sobie, że siedząc kilkanaście centymetrów od siebie, komunikowali
się przez smsy! Pomyślałam sobie, że może nie chcą po prostu dyskutować o czymś
przy mnie, ale później zapytałam koleżankę o to kilkugodzinne pisanie na
telefonie z lubym siedzącym na kanapie obok niej. Odpowiedź była krótka: „Bo
wiesz, ja nie umiem jakoś rozmawiać ‘w realu’. Przez eski łatwiej…” .
To tylko kilka „z życia wziętych” przykładów,
przy których zapaliła się mi czerwona lampka, a motto wspomnianej wcześniej
kampanii: „Ci, którzy żyją w wirtualnym świecie, tracą prawdziwe życie”,
okazuje się niebezpiecznie prawdziwe. Może to ze mną jest coś nie tak, ale mimo
wszystko, wolałabym wpaść bez zapowiedzi do domu przyjaciółki z pudełkiem
czekoladowych lodów i wyżalić się jej ze wszystkiego, co gdzieś tam na
nastoletnim serduchu mi leży, niż dostać sms o treści: „<przytul>” w
ramach pocieszenia. Nie da się zastąpić obecności drugiej osoby komunikatorem
czy esemesami, nie można wystukać uczuć na klawiaturze. Nie podoba mi się to.
Nie podoba mi się zupełnie. Ale może to tylko ja…
Majka
Grafika:
http://www.wieczorslaski.pl/images/stories/tabu/martwy%20komp.jpg