11 stycznia 2020

Kącik młodego historyka


  Chwała podwodniakom!
               Część I 


Polscy podwodniacy
potrafili uniknąć niewoli,
atakować konwoje przeciwnika i wrogie okręty,
czym wzbudzali powszechny podziw.
(Łukasz Gajda)

Powszechnie znane są dokonania polskich lotników, podniebnych bohaterów drugiej wojny światowej. Każde polskie dziecko słyszało o pilotach Dywizjonu 303. Powstają poświęcone im książki, artykuły oraz  filmy. W cieniu naszych asów pozostają niestety inni bohaterowie – polscy podwodniacy . Ich losy są jednak równie pasjonujące, a odwaga wybitna, ocierająca się prawie o nonszalancję, bowiem każda nawet najmniejsza awaria na zanurzonej łodzi podwodnej mogła oznaczać jedno – śmierć w stalowym grobowcu. Dlatego właśnie  chcę  przybliżyć  czytelnikom blogu ich historię. Historię Polaków oddanych walce o wolność  Ojczyzny.
Trudne początki.  „Ryś”, „Wilk” i „Żbik”. Początki polskiej broni podwodnej były równie trudne jak początki  istnienia II Rzeczypospolitej. Przez pierwsze lata po odzyskaniu niepodległości naszego kraju nie stać było na rozwijanie drogiej broni podwodnej. Sytuacja zmieniła się po dojściu do władzy  Józefa Piłsudskiego. To właśnie marszałek  zdecydował w 1926 roku o rozpoczęciu programu  modernizacji floty. Ukoronowaniem tego przedsięwzięcia było kupienie  w latach 1931-32  trzech podwodnych stawiaczy,  zbudowanych we francuskiej stoczni w Hawrze,  którym nadano  imiona drapieżników polskich lasów: „Wilk”, „Ryś” i „Żbik”. Na zdjęciu wyżej: 25 sierpnia 1932 roku;  okręty podwodne ORP „Ryś”, „Wilk” i „Żbik” w  szyku torowym za niszczycielem „Burza”, wpływają do portu w Sztokholmie. W głębi po lewej kontrtorpedowiec ORP „Wicher”.  Przez  wiele  lat to właśnie one były jedynymi tego typu jednostkami w polskiej Marynarce Wojennej.

„Orzeł” i „Sęp”. Dzięki  kredytowi otrzymanemu  we Francji  oraz  ofiarności polskiego społeczeństwa w 1936 roku zamówiono dwie  nowe łodzie podwodne.  Nazwano je „Orzeł” i „Sęp” –nawiązując do drapieżności ptaków. Te oceaniczne jednostki były bardzo nowoczesne – wyposażone   w 12 wyrzutni torped  i działo 105 mm, a wyprodukowały  je  szwedzkie zakłady Bofors. Uzupełnieniem dla głównego uzbrojenia były dwie sprzężone ze sobą armaty przeciwlotnicze i dwa najcięższe karabiny maszynowe. Innowacją była możliwość chowania i automatycznego wynurzania zarówno załogi, jak i amunicji, co umożliwiało  natychmiastowe otwarcie ognia do nieprzyjacielskich samolotów.  Były to także jednostki dość komfortowe dla załogi. Jako pierwszy  do Gdyni dotarł „Orzeł” (w lutym 1939 roku),  a następnie „Sęp” (w czerwcu 1939 roku). Zaletą tych łodzi była ich duża autonomiczność, czyli możliwość długiego patrolowania   bez zawijania do własnych baz.

Ocena. Zakup  dwóch pełnomorskich okrętów podwodnych w okresie międzywojennym jest współcześnie często krytykowany jako bezsensowne wyrzucanie pieniędzy. Dlaczego? Ponieważ Bałtyk jest niewielkim morzem, na którym użycie dużych jednostek jest pozbawione sensu. Nie zgadzam się  z przedstawionym tokiem myślenia. Polscy decydenci doskonale zdawali sobie sprawę z  nieprzydatności „orłów” w razie konfliktu z Niemcami. Liczyli jednak, że „Orzeł” i „Sęp” będą odpowiednie dla obrony przed sowiecką Flotą Bałtycką. Remedium na liczebność  wrogów  będzie jakość polskich jednostek pływających.  Niestety,  1 września 1939 roku  zagrożenie przyszło z innego kierunku, z Zachodu, a polska marynarka musiała działać w realiach najczarniejszego dla niej scenariusza.
Wrześniowy sprawdzian.  O godzinie  4.45  działa pancernika „Schleswig – Holstein” obwieściły rozpoczęcie  II wojny światowej.  Zgodnie z rozkazami,   polskie okręty podwodne przystąpiły do wykonania  Planu „Worek”. Zakładał on rozmieszczenie ich wokół Cypla Helskiego. Jednostki, zgromadzone w Dywizjonie Okrętów Podwodnych,  miały za zadanie zwalczać konwoje niemieckie na trasach żeglugowych do enklawy III Rzeszy – Prus Wschodnich. Niestety,  Dywizjon komandora porucznika Aleksandra Mohuczego nie został powiadomiony   o bezsensowności tego zadania, za co winę ponosi nieudolność polskiego wywiadu. Żaden niemiecki statek nie padł ofiarą jego okrętów, bowiem hitlerowcy przerzucili swoje jednostki do Prus na kilka tygodni przed wybuchem wojny. Działania podwodniaków utrudniał też fakt wymontowania  z „Wilka”, „Rysia” i „Żbika” części wyposażenia, co było wynikiem sabotażu  albo   wyjątkowej  głupoty  oficerów. Pomimo tych braków,  naszym podwodnym stawiaczom min udało się  umieścić  na wodach Zatoki Gdańskiej około pięćdziesięciu  wybuchowych pułapek. Na jednej z nich 14 września eksplodował Trałowiec  M – 85. Na zdjęciu wyżej:  Trałowiec M – 85 - to z takimi jednostkami miały się mierzyć nasze podwodne olbrzymy.
Niemcy większość swoich dużych okrętów  ewakuowali z Bałtyku. Z  myśliwych staliśmy się zwierzyną łowną. Już drugiego dnia kampanii wrześniowej jeden z niszczycieli Krigsmarine -   obrzucił bombami głębinowymi i uszkodził  „Wilka”.  Okręt udało się uratować jedynie dzięki trzeźwości umysłu jego dowódcy  Michała Żebrowskiego, który nakazał położenie go na dno.  Niewiele brakowało, a Wilk zostałby na dnie Bałtyku już na zawsze, gdyż kończył się tlen. Jednak dzięki silnikom elektrycznym wszystko zakończyło się szczęśliwie. 12  września  1939 roku uszkodzony „Wilk” otrzymał zezwolenie na rejs do Anglii.  Jednostka 22 września wpłynęła  do Scapa Flow w Szkocji, witana przez brytyjskich kolegów.  By złożyć hołd bohaterstwu Polaków, na dziesiątkach okrętów Royal Navy podniesiono bandery, a ustawione wzdłuż burt załogi wiwatowały na cześć sojuszników. Tak witała polski okręt największa flota świata.  Na zdjęciu wyżej:  ORP „Wilk” w gali banderowej podczas obchodów Dni Morza. Gdynia 31 lipca 1932 roku.

ORP „Orzeł” także dotarł do Anglii, jednak przebył jeszcze trudniejszą drogę niż „Wilk”, gdyż  został uszkodzony już w pierwszych dniach wojny.14 września  zawinął do Tallina.  Estończycy zabrali Polakom mapy, a także część uzbrojenia. Groziło im internowanie. W tej sytuacji 18 września  załoga, dowodzona przez kapitana Jana Grudzińskiego, opuściła stolicę Estonii, by nawigując  jedynie za pomocą kompasu i szkolnego atlasu geograficznego, 14 października dotrzeć do szkockiej bazy Rosyth. Pozostałe jednostki  z powodu uszkodzeń i braku  paliwa  były zmuszone  wycofać się do Szwecji. Załogi  internowano, a ich okręty  skierowano na jedno  ze szwedzkich jezior,  by uniemożliwić wyprowadzenie  ich  do Anglii. Szwedzi  bowiem nie chcieli narażać się Niemcom.

Fakt, że Polacy nie utracili  żadnego z okrętów podwodnych, przy tak wielkiej przewadze przeciwnika, świadczy o ogromnym oddaniu  załóg i profesjonalizmie ich dowódców. Po wojnie „Sęp”, „Ryś” i „Żbik” wejdą w skład nowo formowanych sił morskich Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Wyszkolą wielu specjalistów, którzy już w nowych realiach politycznych będą tworzyć elitę Marynarki Wojennej.

Marcin

Grafika:
http://www.1939.pl/uzbrojenie/polskie/okrety-wojenne/orp-rys/orp-rys-02.jpg
https://www.smartage.pl/wp-content/uploads/2019/05/5-7.jpg
http://www.1939.pl/uzbrojenie/polskie/okrety-wojenne/orp-wilk/orp-wilk-01.jpg

4 komentarze:

  1. Przyzwoity artykuł. Mam nadzieję, że polepszy on świadomość czytelników, na temat Polakow, których historii nie powstydziłby się niejeden film akcji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Autor tekstu poruszył temat, który nie jest tak szczegółowo poruszany na lekcji historii. Dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy artykuł, gratuluję wiedzy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdy czytałam pierwsze zdania, od razu przypomniała mi się lekcja historii i dialog Marcina z Profesorem. Tu jest tyle szczegółów, że w głowie się nie mieści! Zazdroszczę wiedzy, widzę pasję i zaangażowanie.

    OdpowiedzUsuń