21 lutego 2016

Językowe potyczki



  Wałęsaliki  i inne smaczki językowe


Człowiek istnieje w znacznej mierze przez  język.
Człowiek publiczny istnieje przez swój język publiczny.
Lech Wałęsa jest człowiekiem publicznym.
(Jerzy Bralczyk)

          
                  II miejsce w VI Szkolnym Konkursie Wiedzy o Języku Polskim


(Temat: Indywidualizacja języka. Omów na wybranym przykładzie charakterystyczne  cechy  języka  postaci  literackiej,  historycznej lub współczesnej.)

Były prezydent Polski Lech Wałęsa to postać znana w kraju i poza jego granicami. Wielki działacz Solidarności jest osobą, która jako pierwsza przychodzi na myśl obcokrajowcom po usłyszeniu nazwy naszego kraju. Czy jednak wszystkim nam Lech Wałęsa kojarzy się tylko  z działaniami politycznymi? Choć niewątpliwie warto zdawać sobie sprawę z roli, jaką odegrał w budowaniu demokratycznej Polski, dziś nie będę pisać o nim w kontekście politycznym. Mój post będzie analizą swoistego języka, którym Lech Wałęsa posługuje się do dnia dzisiejszego, a mianowicie, stworzoną przez niego indywidualną wersją polszczyzny, czyli wałęsizmem.
           
Wałęsizmy lub wałęsaliki  to, za Słownikiem Języka Polskiego, specyficzne powiedzenia i zwroty językowe pochodzące z publicznych wypowiedzi Lecha Wałęsy lub jemu przypisywane. Nazwa tego zjawiska pochodzi, rzecz jasna, od nazwiska byłego prezydenta, choć mnie kojarzy się z pewnym „wałęsaniem”  w kwestiach językowych, które naszemu politykowi jest chyba bliskie. Specyfika jego języka polega głównie na nadużywaniu gier słownych, oksymoronów i antonimów, Wałęsa chętnie też sięga po znane przysłowia. Aby ukazać charakterystykę języka prezydenta, dokonam analizy jego najbardziej znanych cytatów.
           
Najpierw spójrzmy na oksymorony, czyli sprzeczne zestawienia wyrazów, które być może wynikały ze sprzeczności wewnętrznej naszego bohatera. Słynne „Jestem za, a nawet przeciw” oraz „Odpowiem wymijająco wprost” są pewnie wynikiem stanu emocjonalnego prezydenta, który chyba miał problem z jednoznacznym określeniem swojego stanowiska. Jego „plusy dodatnie i plusy ujemne” może tylko charakteryzują braki w podstawowej matematyce, choć, kto wie, może są jakimś bardziej skomplikowanym sposobem przedstawienia dobrych i złych stron danego zagadnienia. Lech Wałęsa znany jest także jako człowiek bardzo zmienny, co charakteryzował słowami: „Dokonałem zwrotu o 360 stopni” Prezydent to również amator astronomii, co potwierdzają słowa, których nie powstydziłby się sam Ptolemeusz: „Nie można mieć pretensji do Słońca, że kręci się wokół Ziemi.”  Wałęsa słynie też ze specyficznego sposobu odmierzania czasu, bo jak mówił: „To są ostatnie godziny naszych pięciu minut.” Warto też pamiętać o tym, że nasz bohater to typowy optymista, bo jak twierdził: „Dobrze się stało, że źle się stało.” Przedstawione przeze mnie przykłady są antytezami, których użycie w codziennym języku utrudnia międzyludzką komunikację. Tym sposobem nie dowiemy się, czy pan prezydent był „za” czy „przeciw”, ani czy zamierza odpowiedzieć „wymijająco” czy „wprost”. I choć niektóre z tych cytatów weszły na stałe do słownika współczesnego Polaka, warto pamiętać, że będąc „za a nawet przeciw”, nie jesteśmy właściwie za niczym
           
Kolejnym charakterystycznym przykładem wałęsizmów są swobodne przeróbki znanych przysłów, które stały się podstawą do stworzenia neologizmów. I tak w słynnym „ani be ani me” pojawiło się „kukuryku”, a „tonący brzytwy chwyta się byle czego”. Lech Wałęsa słynął także z doskonałego wzroku, ponieważ wszystko widział „jasno na białym”. Jest też wybitnym indywidualistą: aferzystów nie chciał puszczać z torbami, a w... skarpetkach. Takie swobodne przeróbki frazeologizmów są błędami językowymi, gdyż związki wyrazowe są stałe i nie powinno się ich zmieniać. Można jednak stwierdzić, że w przypadku języka Wałęsy mamy do czynienia z neologizmami, gdyż niektóre z nich jak „ani be, ani me, ani kukuryku” weszły do powszechnego użycia. Jak widać, prezydent tworzył nie tylko nowe prawo, ale też i język.

Inną cechą opisującą sposób wypowiadania się Lecha Wałęsy są jego umiejętności fonetyczne. Jego barwny język charakteryzuje nie tylko twórcza gramatyka, lecz także fonetyka. Jego niedbałość fonetyczna polega głównie na niepoprawnej wymowie samogłosek nosowych, czyli ą i ę. Dzięki niemu do potocznego użycia wszedł chyba jego najpopularniejszy zwrot: „Nie chcem, ale muszem.” albo „O take Polskę zawsze walczyłem.”  Co ciekawe, nasz bohater słynie z lekkiego podejścia do poprawności językowej, bo jak twierdzi: „Szłem czy szedłem, ważne, że doszedłem”
           
Watro też wspomnieć o kolokwializmach, czyli wyrazach potocznych nadużywanych w publicznych wystąpieniach. Często mają one zabarwienie pejoratywne lub są słowami potocznie uznawanymi za wulgarne. Lech Wałęsa wprowadził na salony słowa takie jak: bzdury, dureń, dosolić, oszołomstwo (neologizm od słowa „oszołom”),  „przynieś-podaj-pozamiataj”. Choć są to słowa uznawane za potoczne, Lech Wałęsa używa ich zarówno w wywiadach, jak i publicznych wystąpieniach. Prezydent słynie też ze specyficznego podejścia do swoich rozmówców - Aleksandrowi Kwaśniewskiemu zaproponował  podanie zamiast ręki – nogi.

Politycy często jednak stosują zabiegi kolokwializacji swojego języka, czego nie można uznać za jego indywidualizację. Jednak w przypadku Wałęsy wszystkie zdania i wypowiedzi budowane są w trojaki sposób, co świadczy o swoistym ubóstwie językowym, a nie celowym zabiegu. Prezydent w większości używa prostych, pojedynczych zdań lub równoważników, a braki słownictwa maskuje nadużyciem zaimków. Mimo widocznego ubóstwa językowego, prezydentowi nieobce są zabiegi stylistyczne. Jednym z nich jest charakterystyczna hiperbolizacja, czyli stosowanie wyolbrzymień. Wałęsa mówił o sobie: „Mam dwie profesury, sto doktoratów i dwadzieścia razy tyle medali co Breżniew.” Jak widzimy, osiągnięcia prezydenta są ogromne, jednak obywatele czekają na sto pierwszy doktorat, może dla odmiany z językoznawstwa.
           
W wypowiedziach byłego prezydenta można też dostrzec specyficzny dla niego manieryzm. Potocznie używa on zaimka osobowego „mnie”, być może po to, by nikt nie zapomniał   o najważniejszym aspekcie jego wypowiedzi. Choć sam wiedział i powtarzał, że jego ilość trochę psuje jego jakość, nie jest mu obca gloryfikacja własnej osoby – mówił o sobie: „Mnie można zabić, a nie pokonać”, a do obywateli zwracał się słowami Jezusa: „Ludu, mój ludu!”. Co więcej, jego wypowiedzi często miały charakter groźby: „Atakowanie mnie, myślenie źle o mnie jest zbrodnią”. Odbierając osobiście słowa pana prezydenta, skończę w tym momencie dogłębną analizę jego języka.
             
W podsumowaniu trzeba podkreślić, że Lech Wałęsa  jest barwną i językowo interesującą postacią. Z pewnością można stwierdzić, że język jest dla niego sposobem wyrażania własnej osobowości i nie jest żadną polityczną stylizacją, mającą przyciągnąć wyborców. Powołując się na słowa profesora Bralczyka, że Lech Wałęsa „jest językowym optymistą, wierzy, że słowa będą znaczyły to, co on chce”, nie należy zbyt krytycznie odnosić się do sposobu wypowiadania prezydenta. Warto uwzględnić także kontekst historyczny – żywy, swobodny i autentyczny styl Wałęsy wyróżniał się na tle wypowiedzi polityków partyjnych, publicystyki PRL-u, w której dominowały nowomowa i zakłamanie. Prosty robotnik, który mówił wprost, co myślał,  był wtedy zjawiskiem niecodziennym.  Dzisiaj, co prawda jest on przykładem, jak po polsku nie należy mówić, ale gdyby nie jego specyficzna ignorancja językowa, Lech Wałęsa nie byłby tak interesującą postacią. Sami na pewno dostrzegacie, jak wiele zwrotów Wałęsy przeszło do języka codziennego. Nie zachęcam jednak do naśladowania tej językowej niedbałości i nikomu nie życzę, by  jego nazwisko stało się w przyszłości symbolem „drugiego wałęsizmu”.

Olivia

Grafika:
http://pl.memgenerator.pl/mem-image/som-plusy-dodatnie-i-som-plusy-ujemne-pl-ffffff/d