3 września 2014

Podróże kształcą


    Kraj uśmiechniętych ludzi



Podróżować to żyć.
(Hans Christian Andersen)
                                              
Odkąd pamiętam, zawsze chciałam podróżować, a marzenia się spełniają.   Jako mała dziewczynka trafiłam do zespołu folklorystycznego, z którym jeżdżę na zagraniczne festiwale. Nigdy jednak nie przypuszczałam, że będzie mi dane odwiedzić kraj tak odległy i egzotyczny jak Korea Południowa. Po powrocie wciąż trudno mi w to uwierzyć. Byłam przez tydzień w zupełnie innym świecie, pełnym przygód i nowych doświadczeń.
W połowie października było w Korei bardzo ciepło, świeciło piękne słońce. Zamiast stada polskich much i komarów, latały kolorowe ważki. Nawet drzewa miały tam inny kształt. Podczas spaceru w koreańskim lesie widziałam ogromne pająki i modliszkę (niestety nieżywą). Całe buty miałam w małych lepkich kuleczkach  z jakiejś rośliny. Razem z przyjaciółmi jedliśmy nieznane cierpkie owoce z napotkanego drzewa. Po drodze przypadkiem odwiedziliśmy małą buddyjską świątynię, gdzie przywitał nas sympatyczny stary mnich, ubrany  w tradycyjny strój, i zaprosił do środka.  Staliśmy boso naprzeciwko złotego posągu bóstwa, a gospodarz grał pięknie na bębnach. Mówił co prawda tylko po koreańsku, ale , co dziwne, trochę go rozumieliśmy.  Chciał wiedzieć, skąd dokładnie przyjechaliśmy, lecz z krajów europejskich znał dokładniej  tylko Węgry. Długo się męczyliśmy, by mu to  wytłumaczyć. Po chwili  puknął się w głowę, wyciągnął z kieszeni bardzo nowoczesną komórkę i znalazł mapę  w Internecie. Bardzo cieszył się z naszych odwiedzin. Dał nam kilka kiści winogron, najlepszych, jakie w życiu jadłam.
W festiwalu - oprócz nas -  brało udział kilkanaście zespołów tanecznych z całego świata. Prawie wszyscy uczestnicy mieszkali w jednym hotelu. Starałam się poznać jak najwięcej z nich, ale trudno zapamiętać tyle imion. W windzie spotykałam na przykład Singapurczyków albo Indonezyjki. Na śniadaniu - Francuzów i Meksykanów. Na korytarzu robiliśmy zdjęcia z Japonkami i tancerzami z Guamu lub z grupą  Filipińczyków. Przed występami biegaliśmy   z aparatem za Malezyjczykami, bo mieli najładniejsze stroje,  a za nami biegali Hindusi. Poznałam niewielu Koreańczyków, ale ich wspominam najlepiej. Są niebywale skromni i życzliwi. Nasz opiekun, którego nazwaliśmy Jaśkiem, był  z nami cały czas. Na paradzie dźwigał plecak z wodą dla nas, a gdy zobaczył, że zmarzły nam ręce, załatwił kilkanaście ogrzewaczy. Martwił się, czy smakuje nam jedzenie.  Przed naszym wyjazdem powiedział,  że chciałby być Polakiem, a my jesteśmy jego „prezentem od nieba”. Płakał, gdy odjeżdżaliśmy. Nasz Pan Kierowca, który woził nas wszędzie wielkim, kolorowym autobusem, zawsze wysiadał z niego pierwszy, stawał przy wyjściu i z każdym przybijał „piątkę”. Nie pozwalał mi, ani mojej koleżance nosić skrzypiec. Biegł za nami, zabierał nam je i oddawał dopiero, gdy byliśmy   na miejscu. W restauracjach pomagał kelnerom rozkładać talerze, ale nam już nie pozwalał pomóc. Bardzo się cieszył, że może coś dla nas zrobić, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.  
Odwiedziliśmy około dwudziestu restauracji, bo na każdy posiłek zabierano  nas  w inne miejsce. Zwykle ściągaliśmy buty przed wejściem i siadaliśmy   na podłodze przy niskich stolikach. W środku stolika czasem był dołek, do którego pani wrzucała rozżarzone kawałki węgla i dawała nam surowe mięso, które sami mieliśmy upiec. Wszyscy, którzy chcieli wyprostować ścierpnięte nogi, parzyli sobie łydki o ten nietypowy grill. Tak naprawdę nie wiem, z czego było zrobione to, co jedliśmy. Parówki były słodkie, budyń słony, a takiego mięsa nigdy  w życiu nie widziałam. Wszystko zawierało tajemniczą czerwoną przyprawę, która nie każdemu przypadła do gustu. Na początku trudno było jeść pałeczkami. Proponowano nam widelce, ale  nikt się nie poddawał. Potem było coraz lepiej.
Ogromne wrażenie zrobił na mnie  Seul. To wielkie miasto pełne elegancko ubranych  i zapracowanych ludzi. Mnóstwo wysokich, szklanych wieżowców i kolorowych reklam.  Panoramę Seulu można obejrzeć z najwyższej wieży, Seoul Tower. Jednak nawet stamtąd nie można dostrzec jego granic, ponieważ zajmuje tak dużą przestrzeń. Znajduje się w nim kilka wzgórz ze wszystkich stron otoczonych wielkimi budynkami. Niestety, nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zwiedzanie.

Mam nadzieję, że to nie był mój ostatni tak daleki wyjazd. Najgorszy po takiej podróży jest powrót do domu i  do codziennego  życia  oraz myśl, że aby znowu móc przeżyć coś takiego, trzeba ciężko pracować. Marzenia co prawda się spełniają, ale nic nie dostaje się za darmo.

Królowa Elżbieta   

Grafika: 
https://img2.otodom.pl/images_article_otodompl/6118801_1_800x600.jpg
http://lh4.ggpht.com/_Nqsu7g-Y9Js/TSVdsY_p_RI/AAAAAAAAApc/WGTxuFubEQE/s800/DSC_1554_2.jpg
http://www.koreanfest.com/data/file/korea_food/409088540_76d959ce_korean-food.jpg
http://archiwum.maligorzowiacy.pl/files/Zakonczenie%20festiwalu.jpg
https://ocdn.eu/pulscms-transforms/1/6c8ktkpTURBXy83NTZlYjIyNWQxNDljMTI1ZDkzNDdiNmQ2ZGUyMjkwOS5qcGeSlQLNAmwAwsOVAgDNAljCww