20 kwietnia 2024

Co w trawie piszczy?

 

   XIV Miesiąc Opowiadań 

 

Pisanie

jest sposobem na zatrzymanie ulotnych chwil i wspomnień.

(Krzysztof Kryk)

 

Dzisiaj na szkolnym blogu prezentujemy  zwycięzcę  XIV Międzyszkolnego Konkursu Literackiego „Miesiąc Opowiadań”.  Jest nim Krzysztof Kryk, uczeń klasy IV a  I Liceum Ogólnokształcącego  im. Jana Zamoyskiego.  Nasz kolega otrzymał wyróżnienie za cykl opowiadań oraz nagrodę  za opowiadanie „Haczyk”.

Krzysiek o sobie: …Zaczęło się od prostych i krótkich wierszyków dla kolegów. Z czasem próbowałem swoich sił z coraz to bardziej rozbudowanymi formami, a pisanie stało się nieodłączną częścią mojego życia. Jestem pasjonatem fizyki, a w czasie wolnym lubię podróżować. Właśnie podróże stanowią moją główną inspirację, a pisanie jest sposobem na zatrzymanie ulotnych chwil i wspomnień.


Haczyk

   Narodził się strumień. Wypłynął spomiędzy skał, o brzasku, gdy na zachodzie panowała jeszcze ciemna i groźna noc, za to na wschodzie jaśniały już pierwsze blaski budzącego się nowego dnia. Strumień płynął szybko. Bez żadnego ustalonego ładu kierował się w coraz to niższe partie wysokich gór. Napotykał progi skalne, z których opadał, tworząc majestatycznie wyglądające wodospady. Nie miał jednak czasu, aby pozostać tu, żeby choćby przez chwilę nacieszyć się tym wspaniałym widokiem. Spływał dalej, a teren ze skalistych grani powoli przeistaczał się w nieco łagodniejsze górskie łąki, na których pasły się owce i rosły najróżniejsze rośliny. Strumień stał się potokiem.

  Słońce wzeszło już ponad linię horyzontu. Zbudzona ze snu przyroda z zainteresowaniem przyglądała się temu, co podarowały jej góry. Kaczki całą gromadą zaczęły człapać ku potokowi. Orły obniżyły swój lot, aby w krystalicznie czystej wodzie poszukać płynących w niej ryb. Polne kwiaty, poruszone wiatrem, pochyliły się w stronę potoku, zupełnie jakby chciały posłuchać jego szumu, doszukując w nim jakiegoś ukrytego znaczenia, jakiejś zapomnianej przed laty melodii. Nurt wciąż jednak był szybki, a potok dalej nie zamierzał nigdzie się zatrzymywać. Płynął nieustannie w dół. Matczyne góry powoli znikały z krajobrazu, a zastępowały je liczne pogórza i pagórki, między którymi przeciskał się i meandrował. Potok stał się rzeką.

    Słońce górowało na niebie. Dzień był niezwykle gorący. Rzeka płynęła żwawo, ale bez młodzieńczej werwy, jaką prezentowała przecież tak jeszcze niedawno. Stawała się coraz szersza i wolniejsza z każdym pokonanym kilometrem. W pewnym momencie daleko przed sobą ujrzała widok, z jakim się jeszcze nigdy wcześniej nie spotkała. Ku niebu pięły się ogromne, betonowe słupy, z których nieustannie buchała para. Nieopodal nich stały, jedne obok drugich, wielkie szklane konstrukcje. Zaciekawiona tym, co zobaczyła, rzeka postanowiła przyjrzeć się wszystkim dziwom z bliska.

    Betonowe słupy stawały się coraz wyższe i wyraźniejsze. W końcu zasłoniły całe niebo, a rzeka mogła dostrzec więcej szczegółów. Zmieniła się atmosfera - powietrze zgęstniało, a nad słupami tworzyły się czarne chmury, z których padał bardzo dziwny deszcz. Pomiędzy słupami rozciągnięte były stalowe rury. Otaczały one wszystkie szklane budynki, a na samym końcu skręcały w stronę rzeki, aby zatrzymać się nad jej brzegiem. Wypływała z nich mieszanina brudu, odpadów, błota, kawałków betonu oraz paliwa. Niczego nieświadoma rzeka zaczęła chłonąć wszystkie te nieczystości. Krztusiła się nimi, wiła się z bólu. Przed sobą ujrzała jednak grupę nieznajomych ludzi. W nadziei na ratunek, podpłynęła do nich, muskając delikatną falą podeszwy ich butów. Rozwścieczona horda zaczęła przeklinać rzekę, plując i wrzucając do niej butelki wypitego piwa oraz niedopalone papierosy. Zawiedziona rzeka ostro zakręciła, aby czym prędzej oddalić się od pijanej gromadki. Płynęła teraz krainą nizinną. Powoli i ospale, co jakiś czas wijąc się z bólu, szukała swojej drogi do morza - o niczym innym już nie myślała. Jak niegdyś rzekę porastała bujna roślinność, a ku jej krystalicznie czystej wodzie dążyły pielgrzymki najróżniejszej zwierzyny, tak teraz była zupełnie samotna. Ni kwiatka w okolicy, który mógłby zapytać: „Co się stało?”, żaden ptak nie zbliżył się do niej choćby na chwilę, aby pocieszyć ją swym śpiewem. Rzeka nie znaczyła już nic. Była martwą pozostałością swojej dawnej świetności. Ale czy ktoś się jeszcze tym w ogóle przejmował?

    Słońce dawno przestało górować na niebie. Bliżej już mu było do zachodu. Ci, którzy stworzyli pojęcie czasu, powiedzieliby zapewne, że porę tę zwykliśmy nazywać późnym popołudniem. Pewien stary człowiek podążał ku rzece. Pod pachą dźwigał coś zawiniętego w spory kawałek materiału. Kiedy dotarł do brzegu, zaczął wyjmować swój tajemniczy ekwipunek. Najpierw wyciągnął długi, cienki sznurek, który przywiązał do gibkiego, aczkolwiek odpornego na złamania kija. Na sznurek nawinął malutki haczyk - ostatnią nadzieję, spełnienie najskrytszych pragnień. W odróżnieniu od pozostałych elementów wędki, haczyk był nowy i piękny. Jego zaostrzony koniec odbijał ostatnie promienie słońca prosto w oczy mężczyzny. Zaślepiony blaskiem, z trudem odnalazł przynętę, którą następnie nań nabił. Wziął duży rozmach i zarzucił tak wykonaną wędkę do rzeki.

    Mijały godziny. Chociaż niezwykle cierpliwy był to człowiek i on w końcu zrozumiał, że nic tego dnia nie złowi. Pomyślał najpewniej: „Na cóż mi najlepszy haczyk, kiedy rzeka martwa i pusta?”. Zawiedziony zdemontował konstrukcję, spakował się i bez chwili wahania powędrował do domu. Kiedy szedł  przez uschnięte chaszcze, haczyk zaczepił się o malutką gałązkę i pozostał tam, a nieświadomy niczego mężczyzna szedł dalej.

    Dzień zmierzał ku końcowi. Na zachodzie wciąż jaśniały ostatnie blaski słońca, za to na wschodzie dominował już mrok. Po długim i męczącym dniu rzeka w końcu ujrzała tak upragnione morze. Nie miała już sił, aby płynąć szybciej, choćby tylko po to, żeby prędzej zakończyć swoją męczarnie. Czuła się niesprawiedliwie potraktowana, wręcz oszukana, a nawet zdradzona. Tyle wysiłku, tyle wyrzeczeń, tyle zachodu, aby z gór przepłynąć przez cały kraj, tylko po to, aby na końcu swojej drogi z bólem ulotnić się do morza, gdzie każdy już o niej zapomni. Właśnie wtedy nieopodal spostrzegła drugą rzekę, która również powoli dążyła do swojego ujścia. Była ona nieskazitelnie czysta, a w jej wodzie pływały dziesiątki gatunków ryb. Zbliżyła się więc do niej, aby porozmawiać z nią choćby przez chwilę, zanim morze na zawsze je obie pochłonie.

     Jak się rzeka miewa? - zaczęła dialog.

    Jak widać - odparła. - Dobry żywot przyszło mi wieść. Woda czysta, fauna  urodzajna, a i flora niczego sobie! Widzę moja droga, że ty nie miałaś tyle szczęścia co ja.

   Toć ja właśnie w tej sprawie. - rzekła. - Skąd u ciebie tyle werwy w tak sędziwym wieku? Jakim życiem żyłaś, żeś taka dostojna i piękna. Spójrz no tylko na mnie! Marne ostatki dawnej świetności. Odrzucona przez  wszystkich, nawet ryby pouciekały!

   Rozumiem twój ból - odpowiedziała. - Kiedy płynęłam przez ludzkie osady, nasłuchałam się wielu legend, bajd i opowieści. Żadnej z nich nie pamiętam, gdyż nie treść najistotniejsza we wszystkich tych opowiadaniach była. Najważniejszy był morał. Nauczyłam się dzięki temu, jak ważne jest wysłuchanie drugiej osoby. Posłuchaj więc mojej historii, a zrozumiesz, dlaczego tak różnie nas los potraktował. Najpewniej narodziłaś się w górach, podobnie jak ja. Podobnie jak ja, przeciskałaś się na oślep pomiędzy ciasnymi skałami, nie wiedząc po co, ani gdzie płyniesz. Tak minął ci okres niemowlęcy. Z czasem rosłaś w siłę i rozumiałaś coraz więcej. Z chaotycznego strumienia stałaś się wartkim potokiem. Chciałaś płynąć przed siebie, odkrywać świat czekający na ciebie otworem. Podobnie jak ja,  gościłaś najróżniejsze zwierzęta i rośliny. Tak przeminęło wspaniałe dzieciństwo. Do tej pory płynęliśmy tym samym korytem. W końcu jednak nastał ten moment, w którym dana nam była rozłąka. Ty podążałaś w kierunku fabryki, ja natomiast, natrafiłam na niewielką ludzką osadę. Mieszkańcy, których napotkałam, dbali o mnie. Pomagałam  im nawadniać ich pola uprawne, a oni w zamian obdarowali mnie pięknym mostem, z którego codziennie widziałam miłość, radość, szczęście, pierwsze pocałunki, wzruszające pożegnania. Kiedy tylko jakaś nieczystość skaziła moje wody, odpowiedzialni mieszkańcy natychmiast starali się mi pomóc. Widzisz, nie mamy wpływu na to, jakich ludzi w swoim życiu spotkamy. Warto jednak płynąć do tych, którzy nie wyrządzają nam krzywdy, wręcz przeciwnie - u boku których możemy się swobodnie rozwijać w naszej drodze do morza. Zdarzyła mi się również ciekawa historia. Płynęłam wtedy przez las. Dzień był gorący i cała natura licznie ku mnie dążyła, szukając we mnie ochłody. Pod wieczór przyszedł do mnie pewien człowiek. Zaczął ustawiać jakieś dziwne przyrządy, lecz cały czas powtarzał: „Gdzie ten haczyk?”. W końcu ewidentnie zniesmaczony faktem zgubienia czegoś, co według mojej dedukcji, było mu w tamtej chwili bardzo potrzebne, ze swojej torby wyciągnął stary, zardzewiały hak, przynajmniej tak to nazywał. Przywiązał go do sznurka i nabił na niego robaka. Następnie zarzucił przynętę do rzeki. Nie minęło nawet pięć minut, a wędka zadrżała. Człowiek, kiedy tylko uniósł ją do góry, ujrzał wisząca na haku piękną, dorodną rybę. Wciąż zastanawia mnie, co by się stało, gdyby użył tego drugiego haczyka. Być może nie haczyk okazał się najważniejszy…

   Nastała noc. Blask ogniska, przy którym siedział wędkarz, rozświetlał okolicę. Na ogniu piekł się szczupak. „Dobra sztuka!” - powiedział do siebie człowiek. Gdy ryba była gotowa, mężczyzna usiadł na zboczu niewielkiego pagórka i przypatrywał się morzu rozświetlonemu gwiazdami jaśniejącymi na nocnym niebie. Nieopodal do tegoż morza uchodziły dwie rzeki. Jedna - nieskazitelnie czysta, druga - brudna i skażona. Wpływały one doń razem, jak równa z równą. Obie tak samo powoli, tak samo martwo i nieumyślnie docierały do kresu swojej podróży. Tyle drogi przebytej, każde napotkane źdźbło trawy, każde ominięte drzewo nie miały już znaczenia. Były tylko one i morze.

Blogerka

 

Grafika:

https://img.freepik.com/premium-wektory/pioro-z-niebieskim-atramentem-symbol-poezji-kalamarz-na-bialym-tle-vintage-ilustracja-starego-pisania-inst_421321-412.jpg?w=360