18 maja 2019

Spotkanie ze sztuką



               Hey Jude!



Nie było w świecie popkultury
bardziej zagadkowego kompozytorskiego geniusza
niż Paul McCartney.
Logiczny jak Bach, zachwycający i melodyjny jak Mozart,
obdarzony absolutnym słuchem jak Beethoven, (…)
trywialny i nudny jak Haydn, nierówny jak Wagner,
niepewny siebie i ckliwy jak Czajkowski.


Wiecie, jakie jest najlepsze uczucie na świecie? Uczucie, kiedy spełniacie swoje marzenia.  Ja swoje spełniłam. Światła, muzyka, on i ponad 20 tysięcy  ludzi. Nic nie wspominam lepiej, niż  koncert Paula McCartneya w Krakowie. Nie muszę  go chyba przedstawiać,  ale dla tych, którzy nie wiedzą: Paul McCartney to były członek legendarnego zespołu The Beatles, multiinstrumentalista oraz kompozytor wielu tekstów.  3 grudnia  2018 roku  to zdecydowanie najlepszy dzień mojego życia. Dlaczego był taki wspaniały ? Zapraszam do czytania.

Były beatles odwiedził Polskę po raz drugi (ostatni raz był w 2013 roku), by promować nową płytę. Koncert zaczął się z półgodzinnym opóźnieniem, spowodowanym problemami technicznymi, i trochę słabą organizacją. Nie pamiętam, kiedy widziałam taki tłum. Osobom, którym jako pierwszym udało się przedostać przez gigantyczną kolejkę, i wbiec na płytę, zaczęto bić brawo. Cała hala była wypełniona mnóstwem fanów i - co ciekawe - większość stanowiły osoby około 40+.  Support’em był  DJ, który puszczał muzykę The Beatles w wersji o wiele bardziej psychodelicznej od oryginału. Przyznam, że było to ciekawe doświadczenie posłuchać bardziej podrasowanej wersji Lucy in the Sky with Diamonds. Kolejki kolejkami. Support support’em, ale najważniejsze, że nagle na scenę wchodzi on. Człowiek, który jest jednym z najwybitniejszych muzyków xx wieku,  przyjechał do Polski, by dać wspaniały koncert. Muzyk, mimo starszego wieku (76 lat), nie  odpoczywał  ani  przez chwilę. Śpiewał i grał cały czas, zmieniając tylko instrumenty. Zagrał aż 38 utworów: od Hard's Days Night, przez  legendarne i wzruszające Let it be czy Hey Jude, po piosenki z nowej płyty, a  kończąc utworem The End. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że Paul McCartney będzie w tak dobrej formie. Zaskoczył nie tylko swoim bogatym warsztatem gry na instrumentach, czy głosem, ale także ... językiem polskim. McCartney chciał zrobić niespodziankę swoim polskim fanom i podczas przerw między piosenkami zdarzyło mu się mówić po polsku. Były to wyrażenia typu: cześć ; to nowa piosenka; napisałem tę piosenkę dla mojej żony (zadedykował utwór: My Valentine);  musimy już iść. Mimo że czytał z kartki, a jego wymowa nie była idealna,  fani i tak byli bardzo zadowoleni, że ich idol próbował mówić w ich ojczystym języku.
Oprócz tradycyjnego wykonania ponadczasowych hitów, były również utwory w nieco innej wersji , na przykład Something, zagrane na ukulele i dedykowane pamięci Georga Harrisona, oraz Here Today (piosenka opisująca relację  McCartneya z Lennonem).  Jednym z najbardziej emocjonujących momentów był ten, kiedy  artysta zasiadł do pianina i zagrał pierwsze dźwięki Let it Be. Wszyscy wyciągnęli telefony i świecili latarkami, tworząc  wspaniałą atmosferę.
Warto też wspomnieć o efektach specjalnych. Robiły bardzo duże wrażenie -  był ogień, była wznosząca się do samej góry scena  przy piosence Blackbird, było  także kolorowe oświetlenie dające psychodeliczny klimat (można było poczuć ducha lat 60.).
Chcę wyróżnić również  piosenkę Live and Let Die, którą większość  kojarzy  jako utwór zespołu Guns N'Roses. Jest ona autorstwa Sir Paula McCartney’a.  Piosenka zaczęła  się niepozornie, aż tu nagle przy refrenie nastąpił wielki wybuch. Wszyscy się przestraszyli, a to  tylko imponująca pirotechnika, przy której dosłownie zrobiło się gorąco.  W czasie wakacji  byłam na Gunsach i o dziwo o wiele bardziej podobała mi się oryginalna wersja.  Nadszedł  moment, kiedy zabrzmiało  wyczekiwane przez wszystkich ponadczasowe Hey Jude. Publiczność śpiewała, tańczyła, płakała. Chwila, w której muzyk poprosił, aby część  Na, na, na, na, na , na, na, na odśpiewali najpierw panowie,  a później panie, a na koniec - wszyscy razem, był bardzo ekscytujący. Stadion był w biało- czerwonych barwach.
Po emocjonującym i wzruszającym  koncercie muzycy zeszli ze sceny. Na bisy 76 latek ze swoim zespołem wbiegł na scenę z flagą Polski, Wielkiej Brytanii i społeczności LGBT. Nie była to jednak jedyna niespodzianka. Najbardziej niespodziewanym momentem była obecność fanki Ady, której marzeniem było przytulić się do  artysty. Myślę, że wszyscy jej zazdrościli, bo w końcu co może być lepsze niż przytulenie się z Paulem McCartney’em na jego koncercie? Chyba, że zaręczyny! Oto na scenę weszła para ze Słowacji, z banerem Please help me to propose. Była to na pewno niemała niespodzianka zarówno dla widowni,  jak i dla samego muzyka.

Koncert trwał około trzech  godzin. Było to wspaniałe  przeżycie dla ucha, oka (efekty specjalne były bardzo dobrze dopracowane i przerosły moje najśmielsze oczekiwania), ale przede wszystkim dla serca. Niesamowitym uczuciem był widok młodzieży bawiącej się ze starszymi. To tylko potwierdza fakt, że The Beatles to ponadczasowy zespół łączący pokolenia, a sam Paul McCartney nie starzeje się jako artysta. Wprost przeciwnie, wydaje się, że młodnieje z każdym rokiem i z każdym nowym utworem. Uczestniczenie w koncertach jest czymś wspaniałym, a  w koncertach swoich idoli - po prostu bezcenne. Nigdy nie zapomnę tego, co zobaczyłam. Myślę, że była to jedyna taka okazja. Chociaż kto wie, może artysta jeszcze nas zaskoczy?

Natalia

Grafika:
własne zdjęcia