6 stycznia 2014

Co w trawie piszczy?

           
             Z matmą przez życie


Sinus, cosinus, daj Boże dwa minus
(uczniowskie)

O tym, że nigdy nie będę wybitnym (ani żadnym innym) matematykiem, wiem już od dawna. Koniec trzeciej klasy podstawówki, rozdanie świadectw. „Kamila tabliczkę mnożenia opanowała w stopniu dobrym” Dobrym! To był cios w samo serce. Wszystkie moje koleżanki dostały piątki i kolorowe naklejki z napisem „Świetny z Ciebie matematyk”. Byłam załamana, dopóki nie dali mi nagrody za udział w konkursie recytatorskim. W podstawówce nie było jeszcze tak źle, bo w rozwiązywaniu zadań pomagała mi rodzina. Tato wyciągał kalkulator, gruby plik papieru ksero, łapał się za głowę i liczył, a ja udawałam, że też mam w tym swój udział.

Zdecydowanie gorzej szło mi w gimnazjum, bo Tato, pomimo postępów w nauce matematyki, przestał sobie dawać radę z przerabianym w szkole materiałem. Musiałam sobie jakoś poradzić sama. Na szczęście wciąż miałam koleżanki uzdolnione w dziedzinie nauk ścisłych. Ja pisałam im rozprawki, one za to tłumaczyły mi geometrię. Zanim jednak dobrnęłam do testów gimnazjalnych, Pani Od Matematyki zorientowała się, że nie umiem mnożyć przez dziewięć inaczej niż na palcach. Od tamtej pory była dla mnie wyjątkowo okrutna i wymagająca. Ja z kolei nie mogłam pojąć, że cztery do kwadratu to nie jest dwadzieścia. Dzięki wspólnym wysiłkom (moim, koleżanek, Taty oraz Pani Od Matematyki) i wielu próbom poprawiania ocen, na ostatnim świadectwie gimnazjalnym, w tabeli, obok napisu „matematyka” widniała moja pierwsza w życiu piątka. Byłam taka dumna! Przez chwilę chciałam nawet wybrać klasę w liceum o profilu matematycznym. Szybko mi przeszło. Uświadomiłam sobie, że jeśli chcę, mogę zrozumieć matematykę i dostać dobrą ocenę. Zwykle jednak nie mam dość siły, aby walczyć z nudą, która towarzyszy mi zawsze, gdy się jej uczę.

Dziś wciąż mnożę przez dziewięć na palcach, a na sprawdzianach piszę, że cztery do kwadratu równa się dwadzieścia. Chyba nic na to nie poradzę. Najbardziej nie podoba mi się, że trzeba zdać maturę z matematyki. Zgadzam się ze wszystkimi, którzy twierdzą, że narzucanie uczniom obowiązkowych przedmiotów maturalnych zabiera im cenny czas, który mogliby poświęcić na naukę tego, co ich naprawdę interesuje. Gdyby nie to, że muszę teraz zacząć rozwiązywać równania wielomianowe, mój felieton byłby dłuższy i lepszy.

Kamila S.

Grafika:
http://bogst.republika.pl/index.2.gif