27 maja 2015

Literackie fascynacje


       Moja  mała ojczyzna

Ileż to lat, ileż to lat trzeba chodzić
Po dniach, po nocach, po schodach, po piętrach,
Do ilu łomotać drzwi, w ilu szukać
Książkach, światłach, muzycznych instrumentach! (…)
Ażeby znaleźć jakieś jedno zdanie,
(Konstanty Ildefons Gałczyński)


Czym jest dla mnie moja mała Ojczyzna? Długo się wahałam  i nie potrafiłam jej zdefiniować. I dopiero jedno wydarzenie majowe pozwoliło mi nieco uporządkować przemyślenia i podjąć próbę wytyczenia granic mojej małej ojczyzny.

Tego wydarzenia nie poprzedzała głośna kampania reklamowa. Wielu mieszkańców Zamościa nie zwróciło uwagi na skromne afisze informujące  o koncercie. Mimo to, publiczność dopisała, tłumnie wypełniając Katedrę w poniedziałkowy wieczór - 7 maja 2001 roku. Szkoła muzyczna stawiła się prawie w komplecie. Najważniejsze osoby w mieście zajęły pierwsze rzędy ławek. Przyszli melomani i zwykli ciekawscy, fani rocka i jutrzejsi   maturzyści    także. Wszyscy zgodnie i gorąco powitali jedną z najlepszych smyczkowych orkiestr na świecie, jaką jest Sinfonia Varsovia oraz jej dyrygenta, a zarazem najsłynniejszego polskiego kompozytora – Krzysztofa Pendereckiego. Zaczęło się… Muzyka genialnych twórców w mistrzowskim wykonaniu przekracza bariery językowe i kulturowe. Jej uniwersalny język potrafi dotrzeć do wszystkich, którzy tylko zechcą słuchać i wyczarować obrazy, myśli, nastroje…

Najpierw aria z III Suity D-dur Jana Sebastiana Bacha. Znajome dźwięki, „cmentarne”, „zaduszkowe” – tak można je nazwać, gdyż są obowiązkowo przypominane w  listopadowe dni, kiedy żywi odwiedzają zmarłych. Przywołują obraz małego wiejskiego cmentarza na krańcach Roztocza z grobami moich pradziadków: prababci Heleny, pradziadka Adama. O nich słyszałam najwięcej. Mówiono, że moja prababcia miała dobrą rękę do kwiatów i do ogrodu, w których honorowe miejsce zajmowało boże drzewko – skuteczne na każdą chorobę i niezbędne do wicia wianuszków święconych w oktawę Bożego Ciała.
Pierwsze truskawki zjadało się w już maju, a zrywane prosto z krzaka miały podobno bajeczny  smak i zapach. W ogrodzie pachniało miętą, maciejką, a na początku lata kwitnące lipy przyćmiewały wszystkie inne wonie. Prababcia pracowicie zrywała i suszyła ich kwiaty, bo „lipowa herbatka najlepsza na zimowe grypki-chrypki” – jak mawiała. Pradziadek  Adam budził w rodzinie respekt. Służył kiedyś w 7 Pułku Ułanów, znał się na polityce i koniach, które z zamiłowaniem hodował. Lubił dyscyplinę, porządek i pierogi z serem, do których obowiązkowo musiała być dodawana mięta. Innych nie jadał. Wobec swoich dzieci bywał szorstki i surowy, ale wnuki, „rozpuszczone jak dziadowski bicz” mogły bezkarnie wyciągać z jego kieszeni cukierki, które w każdy czwartek przywoził z jarmarku. Ja nie zdążyłam tego zrobić… Moi pradziadkowie odeszli, godnie ustępując miejsca młodszym. Pozostały stare fotografie, dużo dobrych wspomnień, ale i żal. Wycięto lipy, nikt nie hoduje koni. Pierogi z serem gotuje się nadal, ale bez mięty. Truskawki dojrzewają dopiero w czerwcu.  Tylko maciejka, na działce na obrzeżach miasta, pachnie tak samo staroświecko.   Ostatnie dźwięki  arii  zabrzmiały   przejmującym smutkiem, molowo. Dopiero po dłuższej chwili ciszy rozległy się oklaski.

Dwa lata temu w tej Katedrze modlił się najdostojniejszy Gość z Watykanu. Teraz kompozytor dzieła Agnus Dei  i dyrygent w jednej osobie stara się wydobyć  z muzyków i instrumentów najczystsze dźwięki oraz najwspanialsze dźwięki. Dobra akustyka Katedry to umożliwia. Utwór zabrzmiał pięknie. Czuję radość, że to się odbywa w moim rodzinnym mieście, blisko mojej szkoły i że Zamość znalazł się na trasie koncertowej Krzysztofa Pendereckiego, gdzieś pomiędzy Sztokholmem i Madrytem.
Następny utwór to III Symfonia Es-dur op.55, zwana symfonią bohaterską (Eroica)  Ludwika van Beethovena. Miała sławić Napoleona, ale jej twórca ostatecznie dedykował ją wszystkim bohaterom  w hołdzie dla ich czynów.  Ten najdłuższy utwór koncertu, składający się z kilku części wymaga najwięcej trudu od artystów. Wszystkie instrumenty (smyczkowe, dęte, perkusyjne) muszą prowadzić melodię marsza, przez pasaże, zmieniające się gwałtownie tempo i nastrój. Raz jest to marsz  zwycięski, tryumfalny, który nieoczekiwanie zmienia się w żałobny, naznaczony klęską i odwrotem. Ta muzyka każe się zwrócić ku historii, ku minionym wiekom świetności miasta, twierdzy, ordynacji. Ciche pizzicata skrzypiec delikatnie pukają do krypt w podziemiach Katedry, zapraszając ich mieszkańców na koncert: Ordynatów, Profesorów Akademii Zamojskiej, która była trzecią w kraju po Krakowie i Wilnie. Mają powód do dumy założyciele miasta, które przetrwało ponad cztery wieki. Miasto idealne, zbudowane od podstaw, nadal cieszy liczne rzesze turystów renesansowym pięknem i harmonią. Chwalę należy oddać budowniczym i obrońcom twierdzy Zamość. W XVII wieku, stuleciu wojen   i najazdów  oblegana przez wrogów różnych nacji: Tatarów, Kozaków, Szwedów, zyskała miano twierdzy nie do zdobycia.
Smutne, głuche dźwięki oboju płyną dalej, poza Katedrę, docierając na Rotundę, gdzie w czasie ostatniej wojny rozstrzelano 6-8 tysięcy osób, a wśród nich moją rówieśniczkę – harcerkę Grażynę Kierszniewską. Dokładnej liczby zamordowanych nie dało się ustalić… Rzewne tony fletów przypominają obraz pacyfikowanych wsi, dzieci odbieranych rodzicom i wywożonych wagonami mroźną zimą. I oto ostatnie, triumfalne akordy symfonicznego dzieła Beethovena. Publiczność, w uroczystym nastroju, poruszona ciągle tym, co się wydarzyło, z niezwykłym spokojem wraca do domów w późny już, ciepły, majowy wieczór.  W opustoszałej Katedrze duchy ordynatów zajęły przynależne im miejsca w podziemiach. Profesorowie Akademii Zamojskiej in silentio et spe powrócili  do przerwanego studiowania  manuskryptów.

Po wysłuchaniu koncertu uświadomiłam sobie złożoność pojęcia „małej ojczyzny”. Tak jak utwór muzyczny  składa się z pojedynczych  dźwięków, granych w tym samym czasie na różnych instrumentach, tak w pojęciu „małej ojczyzny” łączą się jednocześnie różne wartości i uczucia. Moja mała ojczyzna to groby pradziadków, pamięć o ich życiu i kultywowanie tradycji, to historia mojego rodzinnego miasta i szkoły, do której uczęszczam. To także bohaterska przeszłość roztoczańskiej ziemi. To poza dumą z dokonań przodków, również radość i wzruszenie z udziału w takich wydarzeniach jak wizyta Papieża w Zamościu, czy choćby ten majowy koncert.

Granice „mojej ziemi” są na razie tylko wytyczone. Aby je umocnić, powinnam jeszcze odbyć wiele rozmów z bliskimi, przyjrzeć się dokładnie starym fotografiom i zrobić nowe, przeczytać mnóstwo książek i wysłuchać jeszcze wiele koncertów. Aby dźwięki zabrzmiały  piękną harmonijną melodią, która dociera do słuchacza, powinny być odpowiednio dobrane, połączone, zgrane we właściwym tempie, czysto  i na właściwych instrumentach. Idąc więc za radą lisa, wiele rzeczy muszę „oswoić”, aby jak najmądrzej zagospodarować ten malutki kawałeczek planety, który mi przydzielono oraz jak najlepiej przeżyć czas, który został mi podarowany. Wiem, że to niełatwe i wymaga ode mnie  wysiłku.

Joanna R. (klasa II b – biologiczno-chemiczna, 2001 rok)

Grafika:
http://przewodnikzamosc.pl/wp-content/uploads/2016/06/d6ba4a6561e8fb9a29baa4ad6dbd3561.jpg
http://www.blog.ziolowo.pl/wp-content/uploads/2012/07/DSC02025a.jpg
http://img4.garnek.pl/a.garnek.pl/011/299/11299757_800.0.jpg/katedra-w-zamosciu.jpg
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/e3/Zamosc-Rotunda_Zamojska.jpg