5 marca 2022

Co w trawie piszczy?

 

   XII  Miesiąc Opowiadań 

 


W pisaniu to jest najwspanialsze,

że nikt człowieka nie zmusza, aby pisał.

(Bohumil Hrabal)

 

Dzisiaj na szkolnym blogu prezentujemy drugiego  ze  zwycięzców   XII  edycji konkursu - Miłosza Wołocha.

Miłosz jest uczniem klasy 4F zamojskiego Elektryka. W ubiegłym roku w konkursie Miesiąc Opowiadań  otrzymał wyróżnienie za cykl opowiadań, w obecnej edycji - jedną z dwu głównych i równorzędnych nagród. Miłosz wyznał, że kiedy czyta książkę, daje się porwać w cudowną podróż. Chciałby w nią zabrać także czytelników swoich opowiadań. Zapraszamy do lektury jednego z jego opowiadań. Sprawdźmy, czy działa na nas magia literatury!


 

Fotografia

 

   Salon herbaciany, w którym się właśnie znajdowałem, nie był dużym pomieszczeniem. W istocie należał do tych czterech pokoi gościnnych, które nie potrzebowały zbyt wielkiej przestrzeni, aby spełniać swoje zadania. Wyposażony był w kilka stolików kawowych oraz po dwa fotele na każdy z nich, parę stojących półek, zapełnionych najróżniejszymi bibelotami i oczywiście wiekowymi obrazami, które zawieszono na północnej oraz zachodniej ścianie tak, aby przedstawione na nich zagraniczne krajobrazy kontrastowały z, widocznymi przez okna naprzeciwko, ulicami Londynu.

       - Chyba mamy niespodziewanego gościa… - pomyślałem uśmiechając się lekko, gdy wyglądając właśnie przez otwarte okno, zauważyłem ubraną na niebiesko, jasnowłosą  postać, wkraczającą na dziedziniec prowadzący do drzwi posiadłości .

     - Rana, wiesz może, gdzie zostawiłemZimową Opowieść? Nigdzie nie mogę jej znaleźć... - usłyszałem od strony wejścia do pokoju, w którym pojawił się panicz.

     - Chyba widziałem ją dzisiaj w salonie bilardowym – odpowiedziałem i wróciłem wzrokiem na dziedziniec. Ale wydaje mi się, że teraz panicz nie znajdzie czasu na czytanie.

     - Dlaczego?

     - Panienka Emily właśnie czeka pod drzwiami – poinformowałem go.

     - Która godzina? - zaniepokoił się, wyciągając swój zegarek kieszonkowy.

     - Czy coś się stało?

     - Zapomniałem, że zgodziła się pomóc mi dzisiaj – odwrócił się na pięcie i ruszył do swojego pokoju. Dotrzymaj jej towarzystwa, ja zaraz dołączę! - zawołał jeszcze przez ramię, kiedy wyszedłem na korytarz.

     - Chyba znów będę musiał dostosować grafik – westchnąłem wpatrując się chwilę w oddalającego się panicza, po czym skierowałem się w przeciwną stronę.

     - Namaste jii – przywitałem naszego gościa otwierając drzwi i przesunąłem się na bok, zapraszając ją gestem do środka – Niestety, panicz musi się teraz czymś zająć, więc na ten czas zapraszam panienkę do jadalni, gdzie zaraz podam filiżankę herbaty.

     - Wolałabym raczej zostać tutaj – powiedziała panienka Emily, uśmiechając się na mój widok, po czym usiadła na stojącej obok drewnianej ławce – Przecież jest teraz taka piękna pogoda!

     Rzeczywiście, dzisiejszy dzień był bardzo słoneczny, pomimo licznych chmur na niebie. Te jednak nie były ciężkimi, ponurymi zwiastunami deszczu, zawieszonymi nad naszymi głowami, lecz śnieżnobiałymi obłokami, przyjmującymi różnorakie kształty. Drzewa i krzewy wesoło szumiały na lekkim wietrze, a ukrywające się pomiędzy ich gałęziami ptaki wyśpiewywały najróżniejsze melodie. Wszędzie pełno było mojej ukochanej zieleni, a ciepłe, majowe powietrze wyraźnie świadczyło o zbliżającym się lecie.

     - Ciekawe od kiedy się znają… – pomyślałem, spoglądając na dziewczynę, poznaną przeze mnie dokładnie dwadzieścia trzy dni temu, podczas tamtego nieszczęśliwego dnia, kiedy to, dzięki lordowi Forbisherowi, musieliśmy ratować panicza – Kto by pomyślał, że arystokrata może zakochać się w zwykłej pokojówce… Ale w końcu… To przecież mój panicz…

     - Nie jesteś zbyt rozmowny - zauważyła po jakimś czasie dziewczyna.

     - Panicz też mi to ciągle wypomina – uśmiechnąłem się przepraszająco – Ale ja nigdy nie byłem dobry w prowadzeniu rozmów...

     - Czyli masz szansę nad tym popracować! - zaśmiała się serdecznie – Zapytaj mnie, o co chcesz – spojrzała na mnie w oczekiwaniu, a ja odchrząknąłem.

     - Więc… Jak długo znacie się z paniczem? - zadałem nurtujące mnie pytanie.

     - Trzy lata. Poznaliśmy się podczas jednego z przyjęć organizowanych przez moją panią. Niechcący oblał mnie zawartością misy, z której nalewałam gościom napoje do szklanek. Teraz powinieneś dać znać, że słuchałeś – dodała widząc, że nie zamierzam się odezwać.

     - Aha.

     - Naprawdę beznadziejny z ciebie przypadek! - zaśmiała się ponownie – Bez urazy, ale jak tak dalej pójdzie, to nigdy nie znajdziesz swojej drugiej połówki.

     - Dziękuję za ostrzeżenie, ale na razie wystarczy mi praca jako khansama panicza – stwierdziłem z uśmiechem, drapiąc się w tył głowy.

     - Widzę, że się dobrze bawicie! - usłyszałem z wnętrza posiadłości, po chwili panicz stanął pomiędzy nami.

     - Trochę ci to zajęło – zauważyła dziewczyna, wstając.

     - Musiałem się odpowiednio ubrać! - powiedział – Prawda Rana?

     Jeszcze kilka minut temu, widziałem go noszącego samą koszulę i spodnie, a teraz, stał przed nami ubrany w szarą jaskółkę (strój podobny do fraku) z wyglądającą spod niej, brązową kamizelką.

     - Haan paniczu – przytaknąłem – Czy mam złapać jakąś dorożkę?

     - Nie, to niedaleko stąd, więc możemy się przejść – odpowiedział – No, to w drogę!

 

     Przez następne dziesięć minut spacerowaliśmy po bocznych uliczkach dzielnicy Chelsea. Podczas gdy panicz oraz jego wybranka wesoło rozmawiali, ja swoim, przyjętym niedawno zwyczajem, podążałem kilka kroków za nimi, z ciekawością rozglądając się po nowych, nieodwiedzonych jeszcze przeze mnie obszarach Londynu. Mijający nas ludzie, pomimo drogo wyglądających ubrań, oraz otaczających nas coraz to bardziej zachwycających budowli, wydawali się ciągle gdzieś śpieszyć, nie zwracając uwagi na piękną architekturę czy pojawiające się  co jakiś czas niewielkie, zielone skwery. Nikt się z nikim nie witał i prawie nikt się nie uśmiechał, a panującą tutaj, pomimo pięknego dnia, napiętą atmosferę, podkreślał co jakiś czas terkot przejeżdżających powozów.

      - Ciekawe w czym panicz potrzebuje pomocy panienki – zastanawiałem się, podczas obserwacji naszego otoczenia – I dlaczego zabrał również i mnie? Nagle, gdy przechodziłem obok wyjścia z bocznej alejki, poczułem uderzenie w lewe ramię i zobaczyłem, jak jakiś blondyn ląduje na ziemi.

     - Najmocniej pana przepraszam! - wymamrotał i szybko się podniósł, zebrawszy wpierw swoje, rozsypane dookoła na chodniku, kartki papieru oraz stalowe pióra – Gdzie ja skończyłem? - zapytał sam siebie wertując szybko, pełne dużych liter, zapisane strony, po czym ruszył przed siebie, schodząc z promenady na wybrukowaną ulicę, prosto pod koła nadjeżdżającego powozu  - Już wiem! Na głos dał wyraz swemu zdziwien… - przerwałem mu, łapiąc go za tył koszuli i wciągnąłem go z powrotem na chodnik.

     - Wszystko w porządku? - zapytałem go, oddychając z ulgą i pochylając się nad nim.

     - Chyba tak... - stęknął, ponownie podnosząc się z ziemi, tym razem z moją pomocą.

     - Rana, czemu się zatrzymałeś? - usłyszałem głos panicza, który podszedł do nas  razem z Emily – I kto to jest?

     - Pański przyjaciel właśnie uratował mi życie – odpowiedział za mnie blondyn – Za co jestem mu dozgonnie wdzięczny – spojrzał na mnie.

     - Cieszę się, że mogłem pomóc.

     - Skoro pan się cieszy, to co ja mam powiedzieć? - zastanowił się – Już wiem! Czy zechciałby pan przejść się do mojego antykwariatu? Będzie mógł pan coś sobie wybrać, a ja z chęcią to panu podaruję!

     - Dziękuję, ale niczego w tej chwili nie… - zacząłem, ale zaraz przerwałem, widząc miny moich towarzyszy.

     - Daleko stąd do pańskiego sklepu? - zapytała Emily.

     - Żadnego tam pańskiego tylko „twojego. I to nie do końca jest sklep… Ale nie, niedaleko.

     - Więc chyba możemy tam się wybrać – powiedział panicz – Nawet jeśli Rana niczego dla siebie nie znajdzie, to może my coś kupimy.

     - Może tam to znajdziemy! - panienka ucieszyła się, odpowiadając tym samym na pytanie, które miałem zaraz zadać.

     - Więc pozwólcie, że zaprowadzę państwa do mojego królestwa! - odezwał się blondyn, z dziwnym błyskiem w oku.

 

     Antykwariat znajdował się w niewielkiej kamienicy, położonej niedaleko Waterford Road. Tak jak wszystkie pozostałe budynki w okolicy, również i ten, wybudowany został z jasnobrązowej cegły, a gdyby nie towarzyszący nam jego właściciel oraz nieduży zardzewiały szyld, na pewno nie zwrócilibyśmy na niego uwagi.

     - Zapraszam do środka! - powiedział blondyn, otwierając drzwi i wszedł jako pierwszy, a my zaraz za nim.

      Znaleźliśmy się w dużym, jak na ten budynek, pomieszczeniu zastawionym stołami o najróżniejszej budowie, na których poustawiano najróżniejsze porcelanowe naczynia, pojemniki i figurki. Tylko jeden z nich nie służył za prowizoryczną półkę, lecz za miejsce zażartej batalii, pomiędzy płomiennorudym mężczyzną a dużą, czarnopiórą papugą, przesuwającą właśnie jakąś figurę szachową po szachownicy.

     - Jak? - zawołał nieznajomy, a ptak wydał z siebie odgłos przypominający śmiech.

     - Nie przeszkadzajcie sobie – powiedział właściciel, przechodząc pomiędzy stołami i zatrzymał się dopiero w przejściu do następnego pokoju, gdzie odwrócił się i gestem zachęcił nas, abyśmy do niego dołączyli.

     Weszliśmy do niewielkiej sali po brzegi wypełnionej przedmiotami z ubiegłej epoki. Swoje miejsce miało tu stare koło sterowe jakiegoś statku, duży fortepian, dziwny, trzykołowy pojazd, z zawieszoną nań tabliczką z napisem „trycykl, najróżniejsze kolorowe stroje, kilka cylindrów oraz wiele innych pamiątek z dawnych czasów, na ich widok niejednemu kolekcjonerowi łzy szczęścia cisnęłyby się do oczu. Wolne od antyków były jedynie ściany, które jednak nie pozostawiono samym sobie. Zamiast tego, zaopatrzono je w około dwadzieścia skrzydeł drzwiowych, o najróżniejszych kolorach i kształtach.

     - Który mamy rok? - zapytał właściciel, próbując ukryć rozbawienie, spowodowane zapewne widokiem naszych zaskoczonych twarzy.

    - Tysiąc osiemset czterdziesty… - odpowiedział panicz.

    - A! Czyli te drzwi! - blondyn podszedł do ciemnych, bogato zdobionych drzwi i pociągnął za klamkę, ukazując nam pomieszczenie wyglądające na identyczne z tym, w którym się znajdowaliśmy. Po wejściu stwierdziliśmy, że znajdujące się w nim przedmioty pochodziły z naszych czasów oraz zajmowały ledwie mniejszą połowę dostępnej tu przestrzeni – Tak jak powiedziałem, możecie wybrać, co tylko zechcecie.

     - Długo zajęło zbieranie tych wszystkich rzeczy? - zapytała Emily.

     - To zależy, jak długie jest to długo – odpowiedział wzruszając ramionami – Ale wydaje mi się, że można tak powiedzieć.

     - A czy jest tutaj jakiś przedmiot, który może pomóc zachować coś w pamięci? - zapytał nagle panicz, jakby coś sobie przypominając i z nowym zapałem wrócił do przeszukiwania wzrokiem znajdujących się tu przedmiotów.

     - Coś się znajdzie… - stwierdził właściciel i zaczął lawirować po pomieszczeniu – Rozumiem, że to ma przypominać o waszej trójce? - zawołał przeszukując ustawione w kilku rzędach półki, po drugiej stronie pomieszczenia.

     - Tak! - odkrzyknął panicz, a ja spojrzałem na niego ze zdziwieniem, nie odzywając się jednak. 

     - Mam! – usłyszeliśmy zza półek po jakimś czasie– Czy moglibyście przejść do pustej części pomieszczenia? - zapytał, a po pomieszczeniu rozszedł się jakiś dziwny, metaliczny odgłos.

      - Może mógłbym jakoś pomóc? - zapytałem, kiedy nasza czwórka stała już we wspomnianym przez niego miejscu.

     - Nie, nie. Dam radę – odpowiedział wyłaniając się zza jakiegoś wielkiego, metalowego obiektu i rozstawił, kilka metrów od nas jakiś dziwny stojak, do szczytu którego przymocował drewniane pudełko – Teraz proszę się nie ruszać! - oznajmił i zalało nas białe światło.

     - Co to było? - odezwał się panicz.

     - Nie pamiętam dokładnie… Coś jakby wypalanie obrazu na pokrytej srebrem, miedzi… A teraz przepraszam na chwilę, ale muszę jeszcze zanurzyć to w rtęci. Czy moglibyście poczekać w pierwszym pomieszczeniu? – spojrzał na nas i wydobył z pudełka pomarańczową, prostokątną płytkę.

 

     Następne piętnaście minut spędziliśmy na obserwowaniu kolejnych partii szachów, w wykonaniu wspomnianych przeze mnie wcześniej graczy. Po tym czasie dołączył do nas antykwariusz, niosąc w rękach tę samą blaszkę, która teraz zmieniła kolor z pomarańczowego na biały.

     - Oto przedmiot, który pomoże wam pamiętać o sobie nawzajem – oznajmił i odwrócił płytkę, ukazując nam niewielki obraz, idealnie przedstawiający naszą trójkę.

     - Kto by pomyślał, że ktoś umie namalować tak dokładne obrazy... – westchnął panicz.

     - W zasadzie to nie zostało namalowane, a odbite i to nie jest obraz lecz fotografia.

     - Więc ile się należy za tę fotografię?

     - Tak jak mówiłem, to prezent.

    - Gdzie teraz, paniczu? - zapytałem jakiś czas później, kiedy wyszliśmy już na zewnątrz – Już i tak spóźnimy się na obiad... - dodałem w myślach.

     - Właściwie to możemy już wracać – stwierdził, przyglądając się, trzymanej w dłoniach, miedzianej płytce – Mam to, czego szukałem.

    - A skoro już o tym mowa… Dlaczego panicz szukał czegoś, co będzie mu przypominało również i o mnie?

    - Ponieważ jestem wdzięczny za to, co dla mnie robisz – odpowiedział. 

 Blogerka


Grafika:

https://img.freepik.com/darmowe-wektory/zblizenie-na-wieczne-pioro-pisania-podpisu-realistyczne_1284-13522.jpg?size=338&ext=jpg&ga=GA1.2.925406783.1638662400

własne zdjęcie

własna grafika