18 lutego 2023

Co w trawie piszczy?

  

    XIII  Miesiąc Opowiadań

 

 

Pisanie jest moim sposobem na tworzenie nowej rzeczywistości,

w której zatracam się i odnajduję jednocześnie.

(Dominika Gałan)

 

Dzisiaj na szkolnym blogu prezentujemy  zwyciężczynię XIII edycji  konkursu Miesiąc Opowiadań. To Dominika Gałan, uczennica klasy I o profilu biologiczno- chemicznym, I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego  w Zamościu. Autorka otrzymała Nagrodę za cykl opowiadań  oraz  Nagrodę  za opowiadanie „Cena nieśmiertelności”.

Dominika o swojej pasji:

„Dla mnie pisanie zaczęło się dość niewinnie – od tworzenia w głowie innych zakończeń moich ulubionych bajek – a skończyło się na tym, że teraz stanowi nieodłączną część mojego życia. Szkolne klucze i reguły wybijały mnie nieco z rytmu, kiedy próbowałam tworzyć opowiadania wcale niepodzielone na trzy części, czy moje historie nie zawierały wymaganej puenty. Miałam szczęście, że spotkałam na swojej drodze moją polonistkę z podstawówki, która zachęcała mnie do pisania dla samej siebie i dzięki której nie przejmuję się już podążaniem za utartymi schematami. Teraz pisanie jest moim sposobem na tworzenie nowej rzeczywistości, w której zatracam się i odnajduję jednocześnie.”



Cena nieśmiertelności

 

           Istniałem na długo przed tobą. Na tyle długo, że twe narodziny sprawiły mi przyjemny szok.
            Widziałem świat powstający do swego bycia, a następnie upadający pod brzemieniem niespełnionego porządku. Obserwowałem twoje nadejście, krąg zniszczenia pojawiający się wokół ciebie. Byliśmy podobni, okazywaliśmy naszą uwagę poprzez destrukcję.

            Nie umiałeś mnie odkryć przez pewien czas. Ja tańczyłem z burzami na purpurowym niebie, z niepowstrzymanym wrzaskiem przecinając chmury. Obejmowałem horyzont, rozpalając niebo. Byłem kochankiem Słońca, tworzyłem je.
            Ty przemierzałeś bezdenne pustynie, rozwijając się i poznając ląd. W pewnym momencie oderwałem się od błyskawicy i stałem się jednością z drzewem. Wtedy mnie zauważyłeś.

            Bałeś się mnie. Nie mogłeś mnie okiełznać. Nie mogłeś przestraszyć. Nie mogłeś zdominować. Nie byłem podobny do stworzeń rodzących się na twojej ziemi. Nigdy nie uciekałem na twój widok. Krzywdziłem twoje nieznane palce, kiedy zbliżałeś się nieostrożnie. Śmiechem w trzasku drewna okazywałem swoje zainteresowanie.

            Zechciałeś mnie poznać. Pozwoliłem ci na to. Twe naznaczone pracą dłonie próbowały mnie wezwać, jednak minęło wiele dni, zanim je tego nauczyłem. Zjawiłem się przed tobą w płaszczu barwionym słońcem i gniewem. Wpatrywałeś się we mnie jak w cud, którym w tamtej chwili byłem. Od tamtej pory byliśmy nierozłączni.

            Stałem się twoim przyjacielem. Pokochałem sposób, w jaki byłeś ode mnie zależny. To ja sprawiłem, że stałeś się zdobywcą. To ja dałem początek twej rewolucji.
            Obdarowywałem cię ciepłem podczas wieczorów lodu. Mój oddech otulał cię jak rodzicielskie ramiona. Zasypiałeś w nich, a ja strzegłem cię w ślepocie nocy.
            Ochraniałem cię przed istotami o złych intencjach. Jedno moje spojrzenie w ich kierunku sprawiało, że odchodziły ze skomleniem. Nadałem twoim narzędziom sens, gdy odstraszałeś nimi przeciwników.
            Nauczyłem cię przyrządzać pożywienie. Pokarm, który trzymałem w objęciach, był dla ciebie radosnym odkryciem, a ja dalej cię uczyłem.

            Łączyłem twoje zagubione w świecie dzieci. Swój blask unosiłem wysoko w przestrzeń, żeby je przestraszone sprowadzić do domu. Moja łuna stanowiła dla nich najprawdziwszy kompas.
            Sprowadziłeś mnie bliżej siebie. Zrozumiałeś, że kiedy moja siostra schodziła z chmur na ziemię, ja oddawałem jej swoje miejsce. Z osłoną nade mną obserwowałem ją poszerzającą kałuże.

            Kiedy wstąpiłem w twe serce, nauczyłem cię miłości. Podarowałem namiętność i pożądanie, troskliwość i współczucie. Patrzyłem, jak rozrastasz się i zaludniasz świat.
            Później pokazałem ci nienawiść. Zaszczepiłem w tobie szczep gniewu i chęci władzy, despotyzmu i tyranii. Nie opuszczałem cię ani na krok, kiedy rozrywałeś świat.
            Upodobniłem cię do siebie.

            W końcu i ty mnie pokochałeś. Ukochałeś te wszystkie umiejętności, które ci podarowałem. Uwielbiłeś swoją siłę, mimo że w żadnym stopniu nie dorównywała mojej. Uważałeś, że nic na świecie nie jest w stanie cię pokonać.
            Śmiałem się, a drewno trzaskało pode mną.
            Byłeś zależny od  mojego rodzeństwa w skali, której nie potrafiłeś sobie nawet wyobrazić. Ja żywiłem cię o brzasku poranka i krańcu dnia, moja siostra poiła cię, a jej obecność decydowała o twych plonach. Nasz starszy brat pozwalał ci po sobie stąpać, a młodszy jednym oddechem mógł zerwać strzechę z dachu twojej chaty szybciej, niż mógłbyś go nazwać.
            Byliśmy jednak zbyt do ciebie przywiązani, żeby odejść. Twoja osobowość, tak duża pewność siebie, wysokie poczucie wartości.
            Bawiłeś nas. Byłeś wszakże przekonany o swojej ważności w świecie, który jedynie pozwalał ci w nim istnieć.
            Czciłeś nas. Świątynie sięgające koron najwyższych drzew, rzeźby i pomniki. Nie byłeś świadomy, jak bardzo twoje wyobrażenia na nasz temat odbiegały od rzeczywistości. Nawet gdybyś chciał poznać nasz najprawdziwszy wygląd, nie mógłbyś go pojąć.
            Straciłbyś wzrok, gdybym ukazał ci się w całej okazałości.
            Ze świeczników i ognisk obserwowałem twoje modlitwy. Nigdy nie przejmowałem się podniosłym tonem czy uroczystymi słowami. Doceniałem jednak twą pamięć.
            W dalszym ciągu byliśmy przyjaciółmi. Przybywałem na twoje wezwania, nawet jeśli zależało ci jedynie na moich darach. Czasami tylko chwytałem twoją rękę by zauważyć twą reakcję, usłyszeć, jak mnie przeklinasz. Zobaczyć, że wciąż mnie zauważasz.
            Pragnąłem twojej uwagi.
            Widziałem całe twoje życie, poznałem twe potomstwo. Każde twoje dziecię obdarowałem, jakby było moim własnym. Byłem przy narodzinach, uczestniczyłem w pogrzebach. Prowadziłem dusze, oczyszczałem je. Znałem każdą z nich.
            Zabrałem cię na wojnę. Kierowałem twoimi pragnieniami. Wchodziłem w pochodnie, a one lśniły w ciemności nocy, oświetlając każde pojedyncze cierpienie. Szybowałem z prochem i kulami, uderzając w mury z okrzykiem. Pochłaniałem miasta i twoje dzieci, przykrywałem ich wrzaski dymem i śmiercią.
            Podczas każdego podboju trzymałem twą rękę. W pewnym momencie to ty prowadziłeś mnie pośród pól zniszczenia.

            Pokochałeś destrukcję. Rozumiałeś mnie coraz bardziej. Chciałeś być jak ja.
            Tęskniłeś za mną w czasach pokoju. A dla mnie nie było niczego przyjemniejszego niż towarzyszenie ci podczas wypraw. Pchałeś mnie w stronę lasów, a ja z chichotem łamiących się gałęzi ruszałem do tańca śmierci.

            Obejmowałem drzewa. Głaskałem wszystkie stworzenia. Zataczałem kręgi, po czym kładłem się z powrotem na ziemi. Dosięgałem każdego krańca lasu, stawiając kolejne kroki w walcu. Mój młodszy brat zanosił mnie, gdziekolwiek zechciałem. Barwiłem niebo na czarno, roztaczałem woń spalenizny wokół mnie.

            Nie reagowałem na twoje sprzeciwy. Mogłem robić, co tylko przyszło mi na myśl. Nie byłeś w stanie mnie zatrzymać.
            Znienawidziłeś mnie za to. Często myliłeś się w rozpoznawaniu winowajcy sytuacji. Zapominanie o przykrych sytuacjach leżało w twej ziemskiej naturze.
            Zirytowałeś mnie. Przywoływałeś mnie, jednak nie zwracałeś na mnie uwagi.

            Sądziłeś, że jesteś moim władcą. Uważałeś, że mnie usidliłeś, zamknąłeś w więzieniu bez możliwości wyjścia. Myślałeś, że jesteś w stanie mnie kontrolować. Mimo to, wciąż mnie wzywałeś. Nie mogłeś poradzić sobie beze mnie.
            Znieważyłeś mnie.
            Wyrwałem się z żelaznych okowów pieców i palenisk. Stopiłem świece i rozgrzebałem ogniska. Pochłonąłem świątynie i pałace. Wniknąłem głęboko w ziemię i rozdzieliłem ją na pół. Zburzyłem fundamenty twych schronień, krusząc je. Przez szczeliny znalazłem się w środku gór i wydrążyłem je od środka. Rzeźbiłem wulkany i kazałem im wznieść się wysoko. Osuszyłem morza, odepchnąłem je daleko poza horyzont.
            Tworzyłem porządek świata, którego nie byłeś w stanie udźwignąć.

            Zaprosiłem cię do tanga śmierci, a ty nie byłeś w stanie odmówić.

            Schwytałem cię w ruinach twych miast. Roztoczyłem krąg wokół nich i umocniłem go. Śpiewałem głosem uwięzionych w śmiertelnej pułapce. Zanosiłem agonalny chór w każdą stronę świata. Przykryłem niebo warstwą dymu ciemnego jak środek nocy.
            Dołączyłem do twych krzyków, śmiejąc się głośno poprzez upadek budynków.
            Zniknąłeś tak niespodziewanie, jak się pojawiłeś.
            Moja siostra przybyła, gasząc me siły swoimi łzami. Płakała, ratując ziemię.
            Stanąłem obok niej i westchnąłem głęboko w ostatnim syku płomieni.
            Powstanie kolejny ród ludzki. Ale ja i tak go przeżyję.

            Ogień wszak jest nieśmiertelny. 

Blogerka

 

Grafika:

Własne zdjęcia

https://media.istockphoto.com/id/1189578941/pl/wektor/kolorowy-obraz-atramentu-z-pi%C3%B3rem-pi%C3%B3ra-na-bia%C5%82ym-tle-ilustracja-wektorowa.jpg?s=612x612&w=0&k=20&c=jC3r8joLhuXWmHH4HsTbpGxgiLtJ9RfMHq90VT11jLw=