12 czerwca 2019

Podróże kształcą



         Tajemniczy Książ




Odrobina tajemniczości dodaje życiu atrakcyjności.


Książ rozpala wyobraźnię. Jadąc do tego największego dolnośląskiego zamku (trzeciego pod względem wielkości w Polsce), miałam w pamięci opowieści o pięknej księżnej Daisy, jak i o tajemnicach podziemi zamku, które w czasie wojny były przygotowywane na główną kwaterę Hitlera. Dziś mogę powiedzieć, że w zasadzie nie zawiodłam się, zamek jest piękny, malowniczo położony na wzgórzu i jego historia jest pełna tajemnic.  Siedziba Hitlera, tajne laboratoria, Bursztynowa Komnata… Jakie tajemnice skrywa jeszcze Zamek Książ?
700 lat historii Książa. Początki zamku datowane są na koniec XIII wieku. Zbudowany została przez Bolka I Surowego z Piastów Świdnicko-Jaworskich.  Później przechodził z rąk do rąk, przez chwilę panował w nim monarcha czeski.  Od XIV wieku, przez czterysta lat właścicielami zamku byli przedstawiciele wielkiego rodu Hochbergów. Na polecenie jednego z książąt Hochbergów na początku XVIII wieku zamek został przebudowany w stylu barokowym, stając się wystawną rezydencją. Perłę baroku od tamtego czasu odwiedziło wiele sław: Izabela Czartoryska, Zygmunt Krasiński,  car Mikołaj Romanow, Winston Churchill. Warto pamiętać jednak  o tragicznej historii tego miejsca. Rodzina Hochbergów  podczas wielkiego kryzysu gospodarczego na początku XX wieku znacznie podupadła finansowo. Obiekt przejęło państwo niemieckie, by zrobić w nim kwaterę Adolfa Hitlera. Dla niego wzmocniono zamek i przebudowano go – w pobliżu jego pokojów wybudowano szyb dla windy, którą można było zjechać do bunkra. Pod zamkiem wydrążono tunele, podziemia były ogromne, musiały pomieścić 3 tysiące ludzi. Książ stał się częścią kompleksu Riese – podziemia były budowane przez więźniów, którzy pracowali w nieludzkich warunkach i ponad siły. Pytań jest nadal więcej niż odpowiedzi. A wielki znak zapytania powiększa się, gdy słucha się relacji więźniów, którzy pracowali w zamku w czasie drugiej wojny światowej. Wspominali o wielkiej podziemnej sali, po której dziś nie ma śladu. Co te ściany chowały? To pytanie, które  rozpala umysły, tym bardziej, że może to być bursztynowa komnata – opowiada Bogusław Wołoszański, dziennikarz historyczny tropiący tajemnice czasów wojennych.
Może wnętrze zamku rozczarowuje, gdy porównamy je do Kozłówki czy przepięknego Łańcuta, jednak warto pamiętać, że zamek dopiero stopniowo odzyskuje świetność. Po przejęciu przez władze niemieckie został drastycznie zniszczony, a jego wyposażenie wywieziono. Po wojnie stacjonowały w nim też wojska radzieckie, które dalej dewastowały obiekt.
Nie rozczarowują natomiast tarasy wokół zamku. Pierwsze ogrody ozdobne w Zamku Książ zostały utworzone w miejscu dawnych fortyfikacji. Tarasy przyzamkowe zajmują powierzchnię 2 hektarów, położone są na 12 różnych poziomach i utrzymane są w stylu francuskim. Ze wszystkich roztaczają się zachwycające widoki na okolicę, które w swoich pamiętnikach opiewała najsłynniejsza mieszkanka Zamku Książ, księżna Daisy von Pless. Choć ich wygląd zmieniał się przez wieki, swoją funkcje pełnią nieprzerwanie od XVII wieku. Taras różany, wodny, bogini Flory i inne zachwycają, zwłaszcza, że oglądałam je na początku czerwca w piękny słoneczny dzień.
Księżna Daisy von Pless (1837 – 1943). Czasami wśród sztywnej pruskiej arystokracji powtarzano: „Daisy is crazy”. Księżna była tak otwarta, że potrafiła zjednywać sobie ludzi bez względu na ich status społeczny – mówi  Mateusz Mykytyszyn, rzecznik prasowy Zamku Książ w Wałbrzychu i prezes Fundacji Księżnej Daisy von Pless. Angielska arystokratka uznana za najpiękniejszą księżniczkę Europy i za jedną z najbardziej fascynujących kobiet na świecie była żoną Jana Henryka XV Hochberga. Śląska historia księżnej związana jest z zamkiem w Książu. To bajkowa część opowieści o jej życiu. Podróże po Starym Kontynencie, Azji czy Afryce, bale, polowania na lwy i uczty z arystokratyczną śmietanką. Hrabia dogadzał małżonce, jak tylko mógł. Pozwalał jej niemal na wszystko. Przymykał oko na skandale obyczajowe, od publicznych śpiewów począwszy, na paradach w worku na paszę dla koni skończywszy.
Z wielkiego portretu w holu patrzyła na mnie kobieta o regularnych rysach twarzy, bystrym spojrzeniu, elegancka, powiedziałabym, z klasą. Jej znakiem rozpoznawczym był wysoki wzrost – miała ponad 180 centymetrów wzrostu - i wąska talia. Daisy za cel swego życia uznała pomoc mieszkańcom Wałbrzycha i okolic, gdzie warunki życia były bardzo trudne. Dlaczego była nietuzinkową postacią? Bo zamiast, jak inne arystokratki, odwiedzać chorych z koszyczkiem smakołyków i rozdawać prezenty na Boże Narodzenie, zabrała się za kompleksowe projekty, na które dziś pewnie dostałaby dotacje z Unii Europejskiej. Nie sposób nie uśmiechnąć się, czytając o podchodach Daisy, która wykorzystywała każdy obiad z cesarzem i każde spotkanie z ówczesnym kanclerzem Niemiec, żeby wspomnieć o projekcie oczyszczenia Pełcznicy, której wody zatruwały studnie i powodowały śmierć setek ludzi rocznie. Sprzeciwu nie przyjmowała do wiadomości i przy kolejnej okazji wracała do tematu od innej strony. Podobnie było z wielkim projektem dotyczącym wyzyskiwanych przez pośredników koronczarek, który pozwolił jej przejąć lokalny handel koronkami i stworzyć sieć sklepów w Europie Środkowej. Kto słyszał o Daisy, ten prawdopodobnie słyszał też i o legendarnym naszyjniku z pereł, w którym jakoby miała zostać pochowana i który został wykradziony z jej trumny po nadejściu Armii Czerwonej i rozkopaniu miejsca w pobliżu Mauzoleum Hochbergów, gdzie służba ukryła trumnę ze zwłokami. Ten naszyjnik miał jakoby pochodzić z Morza Czerwonego, z pereł wyławianych przez młodych poławiaczy specjalnie na życzenie męża Daisy, podczas gdy oboje obserwowali połów ze statku, nalegając na pośpiech. Jeden z poławiaczy, młody chłopiec, miał się wyłonić z fal z ogromną perłą, bluznąć krwią z ust, przekląć Daisy – i umrzeć. Nic z tego wszystkiego nie jest prawdą. A jaka jest prawdziwa historia naszyjnika? Nie było ani wycieczki po Morzu Czerwonym, ani poławiaczy, ani wielkiej perły i dramatycznej śmierci chłopca. Był zwykły salon jubilerski w Paryżu, gdzie podczas podróży poślubnej wiosną 1882 roku książę Jan Henryk kupił żonie sznur pereł o długości 6 lub 7 metrów. – Pod koniec życia księżna posiadała krótki naszyjnik z pereł, który nosiła przez cały czas i w którym rzeczywiście została pochowana. I to on, a także obrączka, którą miała na ręce, zostały zrabowane, gdy złodzieje znaleźli i rozbili jej trumnę wyjaśnia prezes Fundacji Księżnej Daisy von Pless. – W obu tych historiach zgadza się tylko jedno. Daisy uwielbiała perły przez całe życie i chętnie je nosiła. Z jednej strony, póki pamiętamy, że legenda jest tylko legendą, niech daje natchnienie pisarzom i innym twórcom, z drugiej strony fakty historyczne muszą być prezentowane zgodnie z prawdą. A legenda o poławiaczu i klątwie rzeczywiście stanowi jeden z wątków przewodnich w różnych utworach poświęconych postaci Daisy, na przykład w powieści  Ciemno, prawie noc Joanny Bator.
To oczywiście niewielka część fascynujących historii związanych z zamkiem Książ i jego mieszkańcami. Warto wybrać się do Wałbrzycha i zwiedzić to miejsce.

Podróżniczka

Grafika:
zdjęcia własne
https://daisyvonpless.files.wordpress.com/2011/11/daisy_perly.jpg