11 czerwca 2016

Wspomnienia, wspomnienia







                                                 

                               Dawno, dawno temu …

Nasze życie jest jak wielkie jezioro 
wolno wypełniające się strumieniem lat. 
W miarę, jak woda się podnosi, 
ślady przeszłości znikają pod nią jeden za drugim. 
Ale wspomnienia zawsze będą wychylać głowę, 
póki jezioro się nie przepełni.
(Alexandre Bisson)



Poznaliśmy już wiele historii opowiedzianych przez absolwentów naszego liceum. Teraz chciałabym rzucić nieco inne światło na wspomnienia. Słuchając wszystkich absolwentów, mogę stwierdzić, że doświadczenia uczniów naszej szkoły z przed 5, 10 czy 50 lat różnią się diametralnie. Inne przygody, lekcje, tradycje i całkiem inne spojrzenie na świat. Słuchając wywiadów, uświadomiłam sobie, że żyjemy w innych czasach. To, co było niegdyś na porządku dziennym, obecnym uczniom wydaje się science - fiction.

Jesteście ciekawi, jak wyglądały szkolne dyskoteki? Gdy do szkoły uczęszczał pan Wiesław Wiącek, który zdawał maturę 50 lat temu, wyglądało to tak: Dyskoteki to były najprzyjemniejsze rzeczy. Liceum było męskie. Dlatego nasze spotkania z koleżankami z Liceum im. Marii Konopnickiej były organizowane okresowo, na takich wieczorkach szkolnych. Poza tym, myśmy mieli naukę tańca w szkole i  to też była okazja do spotkania koleżanek. Mieliśmy nauczyciela tańca, którego nasi rodzice opłacali i  w auli uczyliśmy się tańczyć. Było bardzo przyjemnie. To, czego się nauczyłem na lekcjach tańca, bardzo mi się przydaje w życiu. Z obecną swoją żoną wykorzystujemy te umiejętności na różnego rodzaju wieczorkach tanecznych. Każdy nas tam podziwia, że tak dodrze tańczymy. 
Pan Jerzy Suchodół (syn nauczyciela przysposobienia obronnego naszego liceum)  i jego koleżanka Ewa Iwańczak – Dąbska także pamiętają swoje dyskoteki. Pan Suchodół:  Dyskoteki, jak najbardziej były. Tylko, że trzeba było uważać,  gdy była profesor Górska, to trzeba było troszeczkę dalej odsunąć się od partnerki. Co prawda, nie chodziła z miarką i nie mierzyła, ale wzrok miała dobry. Pani Iwańczak- Dąbska dodała : Ale co innego mierzyła , jak pamiętasz, odległość naszych spódniczek od kolan. Miało być  20 centymetrów. Oboje państwo  przypominają sobie i inne historie.  Pan Suchodół wspomina: Koleżanki nie mogły chodzić w kozakach, nie mogły też  chodzić w spodniach. Ale kiedyś patrzymy, a Pani Profesor sama chodzi w spodniach. Dopiero od tamtej pory pozwoliła koleżankom w nich chodzić. Tak, takie były czasy. Pani Iwańczuk – Dąbska przypomina sobie jeszcze coś innego: Byliśmy taką klasą, która zorganizowała  zabawę, żeby   zebrać pieniądze na wycieczkę do Krakowa i Wieliczki. W tym celu przygotowałyśmy bufet i sprzedawałyśmy przekąski. Zabawa był przednia. I tak właśnie  klasa 3d pojechała na wycieczkę. Pamiętam,  że pomyliliśmy noclegi. Pensjonat na nas czekał, a my spałyśmy w stodole.  Rano w strumyku się kąpałyśmy i mamy wspaniałe wspomnienia z tego wyjazdu.
Zapytałyśmy o też wspomnienia ze studniówki.  W szkolnej w auli odbywała się nasza studniówka, a koledzy z Liceum Plastycznego robili nam  dekoracje. W tej chwili jeden z kolegów jest dosyć znanym  zamojskim malarzem – to Marek Terlecki. A drugi  to Mieczysław Gradziuk, który jest profesorem w Szkole Społecznej, uczy zajęć plastycznych. Ci panowie robili nam dekoracje, do tej pory mamy zachowane zdjęcia z naszej studniówki. Kawałek dekoracji trzymałem w domu przez 40 lat – pamięta pan Suchodół. Pani Małgorzata Nowosad- Pałczyńska,  nieco młodsza absolwentka, wspomina te imprezy z uśmiechem. Studniówka to było przedsięwzięcie na dwa  tygodnie. W tym czasie nie było już normalnych lekcji, bo wszyscy ozdabiali sale balowe. Główne sale balowe były w auli, sali numer 3 i 20. Pamiętam,  że w trójce była orkiestra, a w auli jakiś chłopak śpiewał.  Każda klasa robiła swój catering. Korytarze były udekorowane i każda klasa robiła odmienne ozdoby. Było wtedy 6 klas i konkurowali,  kto ładniej udekoruje swoją część. Pamiętam , że robiłam wachlarze z bibułek i  potem wszędzie wisiały. Na korytarzu uczniowie  zrobili grotę, a  polonez był tańczony dookoła  szkoły (przez wszystkie korytarze).  Każda klasa miała inną tematykę sal. Gdzie się nie poszło, tak w każdym miejscu było zupełnie coś innego. Stroje nie  były bardzo  wyszukane, ale patrząc po latach , uważam, że to było bardzo fajne. Obowiązkowo musiały być granatowe lub czarne spódnice. Granatowa  była taka typowa, a  jeśli któraś dziewczyna miała czarną, to była już bardziej szalona i awangardowa. Do tego była biała bluzka, oczywiście bez dekoltu , krótkich rękawków i gołych pleców. To był taki standard. Jedyną rzeczą, na którą pozwoliła nam wychowawczyni, to trochę wyższe buty i delikatnie podkreślone  oczy. Jeśli chodzi  fryzury, to nie było wielkich ograniczeń, ale jak rozpuściłyśmy  włosy, to już było coś, bo zawsze chodziłyśmy w związanych. Ja miałam związany długi koński ogon, który sięgał mi za siedzenie.  Absolwenci z 1982 roku mają nietypowe wspomnienie związane ze studniówką: My jesteśmy dzieci stanu wojennego i nie mieliśmy nawet studniówki. Proponowano nam, by przeprowadzić ją od 13 do 21. Komisarz zabronił nam innej studniówki. W takim wypadku zrezygnowaliśmy.
Szkolne dyskoteki i studniówki przywoływały u absolwentów wiele sympatycznych wspomnień. Mówili o tym, że w szkole panowały niegdyś żelazne reguły dotyczące ubioru, które teraz są nie do pomyślenia. Jednak poza zabawami istniała też szara, szkolna rzeczywistość.  Pan  Antoni Lewczyński opowiada, że  porządek  w szkole był inny niż obecnie:  Jak tutaj przyszliśmy... w 1952 roku...to były  apele poranne. W okresie wiosennym, letnim i jesiennym wiosennym szkoła  ustawiała  się w kwadraty na dziedzińcu. I następowała komenda: „Do hymnu”  I wtedy wszyscyśmy  śpiewali: „Naprzód młodzieży świata”. To się wtedy śpiewało.  W zimie ustawialiśmy się w rzędach na korytarzu . W późniejszym czasie,  gdy już się zaczęły zmiany polityczne w kraju, nie śpiewało się  „Naprzód młodzieży świata”,  tylko „Wszystko Tobie ukochana Polsko”. Tak  było od 1956 roku.  A co jeszcze w międzyczasie?  Jak przyszliśmy do szkoły (1952 rok ),  to były  czapki rogatywki, ciemne. Były też zakusy, żeby to zmienić. Nawet nazwę szkoły. Nie imienia Jana Hetmana Zamoyskiego (bo to hrabia). Koniecznie chcieli zmienić. Liceum męskie miało nosić imię Jana Krasickiego, natomiast liceum żeńskie - Marii Konopnickiej. Jednak nie zgodzili się na to nauczyciele z okresu przedwojennego. Jednym z nich był profesor Miller. Znana osobistość. Więc tylko czapki nam zabrano...te rogatywki. Zmienili na takie okrągłe, zamszowe, granatowe. A w międzyczasie nastąpiła zmiana dyrektora. Jak ja przychodziłem, to dyrektorem był Pan Michał Bojarczuk. W lutym 1953  roku, „ze względu na stan zdrowia”, a tak naprawdę ze względów politycznych,  odwołano go. Dyrektorem  został  profesor Kazimierz Mazurek  i za jego rządów chodziłem do szkoły. Oczywiście, dyrektor musiał  się dostosować do warunków, które były w tym czasie obowiązywały w szkole. Chodzili panowie z Urzędu Bezpieczeństwa i badali, jaka jest atmosfera. Czy uczniowie zbytnio nie rozrabiają.  Była w szkole taka łacińska ósma klasa -  10 C. Rozrabiała, rozrabiała… Pewnego dnia zginął ich dziennik…Znalazł się. Pływał w parku w jeziorku... Podpalony, pływał… Kto to zrobił i jak ? Nie doszli...

Byłyśmy ciekawe, czy były zajęcia pozalekcyjne i jak wyglądały. Pan Wiesław Wiącek opowiedział:  Byłem zaangażowany w zainteresowania teatralne. Należałem do zespołu „Młodzieżowy Teatr Aktualności” , który powstał w Zamościu w 1961 roku. Najpierw był on zorganizowany przy Komendzie Hufca Zamość  jako harcerski zespół teatralny, który przygotowywał różne wystąpienia okolicznościowe dla szkół, ale również wystawiał  sztuki dramatyczne. Ten zespół istniał wiele lat, ja mogę mówić tylko o moim 4-letnim okresie uczestnictwa. W tym czasie ( z takich większych inscenizacji) występowałem w „Mazepie” Słowackiego i tam grałem tytułową  rolę. Druga duża inscenizacja to był dramat indyjskiego filozofa, dramatopisarza Rabindranath’a Tagore „Poczta”.  Uczestnictwo    w przygotowaniach, inscenizacjach  wypełniał mi czas poza szkołą. Przez cały rok przygotowywaliśmy ten spektakl i później go graliśmy po wakacjach. Przygotowywaliśmy  przedstawienia i z zespołem wyjeżdżaliśmy na zimowiska, a w lecie na obozy. Praca w teatrze zajmowała mi sporo czasu, dlatego nie uczestniczyłem w wycieczkach klasowych czy rajdach. Chociaż wiem, że były obozy wędrowne organizowane przez nauczyciela gimnastyki.

Wspomnienia absolwentów są piękne i bardzo interesujące. Dawne realia szkoły były całkiem inne. Mimo różnic w zachowaniu uczniów na przestrzeni lat, łączyło ich jedno, wszyscy uczęszczali do tego samego liceum - naszego liceum. Dobrze, że mogli się spotkać z okazji 100-lecia szkoły i przekazać swoje wspomnienia. A my z kolei uczymy się od nich – świadków i uczestników przeszłości szkoły – jak to było „dawno, dawno temu”.  

Ola B.

Grafika:  własna