6 lutego 2019

Spotkanie ze sztuką

            

          Koncert  jak z marzeń



Nie rezygnuj z marzeń. (…)
Nigdy nie wiesz, kiedy okażą się potrzebne.
(Carlos Ruiz Zafon)


Marzenia odgrywają ważną rolę w życiu każdego człowieka. Są one czynnikiem, który sprawia, że jego  życie staje się fascynujące i barwniejsze. Czym są marzenia? Sądzę, że stanowią one ucieczkę od rzeczywistości, która zazwyczaj bywa trudna. Jednak nie można na nich poprzestać. Dopiero ich spełnienie stanowi źródło prawdziwego szczęścia. Czasem wymaga to jedynie chęci, ale częściej poświęcenia i pieniędzy. Jednak wydaje mi się, że warto.

Jednym z moich największych marzeń do tej pory było pójście na koncert ulubionego artysty, Eda Sheerana. Pewnie każdy go zna, a jeśli nie, to wystarczy wspomnieć o jednej z jego najpopularniejszych piosenek „Shape of you”, która doczekała się ogromnej sławy. Razem z moją kuzynką jesteśmy wielkimi fankami tego artysty i już od dawna marzyłyśmy, by pojechać na jego koncert. Nigdy nie było jednak możliwości. W końcu udało się, dlatego  postanowiłam  opowiedzieć o spełnieniu  tego  marzenia oraz o moich przeżyciach w trakcie koncertu i po nim.

Kiedy dowiedziałam się, że Ed przyjeżdża do Polski i zagra 2 koncerty, postanowiłam za wszelką cenę wykorzystać tę okazję. Rodzice się zgodzili, więc potem już wszystko poszło z górki. Razem z ciocią i kuzynkami wyruszyłyśmy dzień przed koncertem, który miał się odbyć 12 sierpnia,  do Warszawy, aby  trochę pozwiedzać. Cały dzień byłam podekscytowana i nawet na chwilę nie opuściła mnie myśl o tym, że spełnię moje marzenie. Nadszedł długo wyczekiwany dzień. Już od siódmej rano czekałyśmy pod stadionem. Była piękna pogoda, w porównaniu z poprzednim dniem, który do najcieplejszych nie należał. Momentami słońce  okropnie prażyło, a przecież  musiałyśmy wytrzymać  do godziny 16. Wejście na stadion  okazało się jednym wielkim chaosem. Było kilka „przystanków”. Pracownicy  przy jednych bramkach sprawdzali bilety razem z dokumentem tożsamości, a  przy drugich - zawartość torebek, plecaków, etc. Później podbiegaliśmy do stoisk, gdzie zaklejano nam na nadgarstkach pomarańczowe, neonowe opaski.
 
Następnie każdy już pędził, chcąc znaleźć się jak najbliżej sceny. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak szybko biegłam. Ku mojemu zdziwieniu, byłam naprawdę blisko, bo w trzecim  rzędzie. Równo o godzinie 18 na scenę wszedł pierwszy support. W sumie było ich  troje  – BeMy (polski zespół), Jamie Lawson  i Anne-Marie. Podobały mi się ich piosenki, jednak najbardziej wyczekiwałam Eda, chyba jak każdy. W końcu przyszła pora na niego. Co prawda, pojawił się z piętnastominutowym opóźnieniem, jednak wszyscy przymknęli na to oko.

Takim koncertom zawsze towarzyszą akcje fanów, np. utworzenie polskiej flagi na trybunach z białych i czerwonych kartek, podświetlonych latarkami telefonów. My, na płycie, mieliśmy za zadanie przynieść kolorowe serca – pomarańczowe, zielone i niebieskie, które oznaczały kolejne kolory albumów Eda. Dla lepszego efektu podświetliliśmy je. Działo się to podczas piosenki „The A Team”. Ta  akcja miała przypomnieć o podobnej,  sprzed kilku lat. Cały stadion aż błyszczał od kolorów, to był naprawdę niesamowity widok. Nie wiem, czy  potrafię opisać to, co wtedy czułam. Chyba jeszcze nie docierało do mnie, że tam byłam. Czułam ogromną radość. Starałam się nie myśleć, że koncert za jakiś czas dobiegnie końca. Przez cały czas skupiałam się na tym, co się działo na scenie, chcąc na długo  zapamiętać jak najwięcej szczegółów.  Abym miała co opowiadać innym.

Dopiero po opuszczeniu stadionu poczułam, jak wszystko mnie boli. Ból  jednak nie zmącił mojego szczęścia, a także oszołomienia. Ten sierpniowy  dzień był naprawdę niezwykły. Cieszę się, że udało mi się pojechać i przeżyć to, co dotychczas oglądałam na Instagramie osób, które nazywałam szczęściarzami. To nie byłoby możliwe, gdyby nie moje marzenia, a przede wszystkim chęci  i nieustępliwość w dążeniu do celu.

Kasia

Grafika:
własne zdjęcia