16 marca 2017

Oglądamy filmy

              
                               Miasto gwiazd...




Kochajmy marzycieli, choć zdają się być głupcami.
(La La Land)


„La La Land”  to film w reżyserii Damiena Chazelle, twórcy, z którym zapoznałam się dzięki fenomenalnemu „Whiplashowi”. Po seansie „Whiplasha” byłam pod wrażeniem. Film, który początkowo nie zapowiadał takich emocji, ostatecznie zmiótł mnie emocjonalnie i intelektualnie.

Z tegorocznym laureatem sześciu Oscarów (dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej, najlepszego reżysera, za najlepszą muzykę oryginalną, najlepszą piosenkę, najlepsze zdjęcia i scenografię), czyli „La La Landem” było nieco inaczej. Przyznam się, że dość niechętnie wybrałam się na seans „La La Landu”. Byłam nawet trochę zawiedziona, że jadę obejrzeć ten film, a nie „Powidoki” czy „Sztukę kochania. Historię Michaliny Wisłockiej”. „Powidoki” przyciągały  mnie tematyką, „Sztuka kochania” wizualną otoczką lat 70., a „La La Land”? Już długo przed premierą zainteresował mnie ze względu na reżysera i Emmę Stone, która zagrała główną rolę, a którą uwielbiam. Ryan Gosling również zbytnio nie odstraszał. Wówczas nawet nie wiedziałam, że to będzie musical. Gdy pojawił się plakat „La La Landu”, moje zaciekawienie produkcją wzrosło. Musical to może nie do końca mój gatunek, ale ten plakat! Był uroczy. Po światowej premierze zaczęłam być sceptyczna. Słyszałam mnóstwo pochwał dotyczących filmu. Paradoksalnie nominacje do Oscara wzbudziły moje wątpliwości, czy aby na pewno „La La Land” będzie mógł się równać świetnemu „Whiplashowi”. Od kilku lat Oscary wydają mi się naciągane. (Bo jak wytłumaczyć, że Johny Depp nie dostał tej nagrody? Co z Ralphem Fiennes? Heleną Bonham Carter? Amy Adams?) Obawiałam się, że „La La Land” będzie zbyt prosty.
W końcu znalazłam się w sali kinowej, czekając na rozpoczęcie projekcji z cichym lękiem, że nawet Emma nie pomoże.  Pomogła, choć wcale nie musiała się bardzo starać. „La La Land” jest intymnym obrazem rodzącego się uczucia młodej pary, a przy tym musicalem wyciągniętym niczym ze złotej ery Hollywoodu. Film ponadto opowiada o spełnianiu marzeń i przyjmowaniu rzeczy nieodwracalnych. „La La Land” przedstawia nam dwie różne osobowości. Kontrastuje nowoczesnością i umiłowaniem tradycji. Nie jest to może wybitnie oryginalny zabieg, ale najważniejsze, że dobrze się to ogląda. Dodatkowo podoba mi się, że Chazelle powraca do jazzu (podobnie jak w „Whiplashu”). Nie jestem fanką tej muzyki, ale u tego reżysera jest nie dość, że zjadliwa, to jeszcze całkiem smaczna.

Pisząc tę recenzję, w głowie słyszę wciąż słowa: „City of stars, are you shining just for me?” Przed oczami mam scenę, w której Sebastian spaceruje wieczorną porą, śpiewając właśnie “City of stars”. Jest to chyba moja ulubiona scena w całym filmie. Idealnie oddaje jego marzycielski, sentymentalny, delikatnie baśniowy klimat. 
Nie zdziwiła mnie ilość nagród, którą otrzymał „La La Land”. To bardzo dobry film. Mam jednak z nim mały problem. Jednoznacznie nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, co poszło nie tak, ale nie mogę się zgodzić z niektórymi opiniami, że to arcydzieło. Może to właśnie wina gatunku. Musicalom wystarczy prosta fabuła i dobre piosenki. To, co nie pomogłoby  zwykłemu filmowi, musicalowi nie zaszkodzi.

„La La Land” jest produkcją, do której – mimo wszystko – chcę wrócić. Cieszę się, że Chazelle idzie w dobrym kierunku i „zacieram rączki”, myśląc o tym, co zaserwuje nam w przyszłych latach. Zachęcam do zapoznania się z tym filmem. Może was  zachwyci bardziej, może mniej. Mam jednak nadzieję, że nie przejdziecie obok niego obojętnie i – tak samo jak  ja – przekonacie się do musicali, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście.

Seph

Grafika:
http://1.fwcdn.pl/ph/88/19/718819/676400_1.1.jpg
http://1.fwcdn.pl/ph/88/19/718819/676403_1.1.jpg
http://1.fwcdn.pl/ph/88/19/718819/672147_1.1.jpg