9 grudnia 2017

Spotkanie ze sztuką



           Nie ma pewności



Najważniejsze ze wszystkiego jest nie dać wepchnąć się na beczkę.
Nigdy, przez nikogo.
(Marek Edelman)

 
Mały człowiek, Żyd stojący na drewnianej beczce. Nie dzieje się z nim nic strasznego, jedynie jego coraz krótsza broda opada na ziemię... To niemieccy oficerowie postawili mężczyznę na beczce i zaśmiewając się do rozpuku, krawieckimi nożyczkami po kawałku ścinali mu brodę. Wycinali go z godności. Pozbawiali człowieczeństwa…
Mam zasadę nieczytania opisów ani recenzji przed spektaklem czy filmem. Tę taktykę zastosowałam i tym razem. Jednak oceniać, czy postąpiłam słusznie, jest jeszcze za wcześnie.

Na początku spektaklu padają słowa:  Nie dam sobie głowy uciąć, że nas To nigdy nie spotka. Później powtórzyły się kilkakrotnie i chociaż już na początku mnie zafascynowały, z czasem zaczęły przyprawiać o dreszcze. Aktorzy wyraźnie zasygnalizowali: jeżeli na sali znajduje się ktoś o słabych nerwach, może wyjść. Szkoda tylko, że nikt wcześniej nie sprecyzował,  czym są owe słabe nerwy. W pewnym momencie rzeczywiście żałowałam, że nie opuściłam sali, bo przedstawiane historie mroziły krew w żyłach. Miałam pretensję do nauczycieli za to, że nie poinformowali o tematyce przedstawienia. Do kolegów (i samej siebie) za to, że podążyliśmy do teatru ślepo jak ćmy do ognia, bo "pani kazała."  I wreszcie do artystów,  że  aż do tego stopnia grają na emocjach odbiorców. Było groźnie, gdyż pozornie niewinny występ aktorów (trudno go  nazwać spektaklem, przypominał raczej wywiad, momentami monodram) przeradzał się w opowieści o morderczych (zwierzęcych) ludzkich popędach, to znów odkrywał ich pogodne oblicze, aby na powrót zburzyć spokój.

Gdzieś w połowie przedstawienia płakałam. Miałam wrażenie, że łzy leją się strumieniami,  ale moje oczy były jedynie wilgotne. Nawet one nie miały odwagi wychylać się przed szereg. Dziwne, przecież nie ukrywałabym płaczu. Nie ja. On jest zawsze pewnego rodzaju bronią, swoistą tarczą, murem obronnym przed złem świata. Co prawda, nigdy nie pomaga, ale ja w swojej naiwności wierzę... Im bardziej broniłam się przed uczuciami, tym bardziej się w nich pogrążałam. Zachowując jednak pozory, siedziałam niewzruszona. Spodziewałam się nieadekwatnego  do sytuacji zachowania kolegów: komentarzy, niekontrolowanych wybuchów śmiechu, dźwięku brzęczącego telefonu. Nie stało się jednak nic, co mogłoby przerwać ten dramat. Pewnie po raz drugi napiszę, że byłam przerażona, ale co mam pisać, jeśli naprawdę byłam przerażona.

Spektakl dobiegł końca. Aktorzy zeszli ze sceny, a my milczeliśmy. Ktoś nieśmiało uderzył prawą dłonią o lewą (albo odwrotnie), ale nikogo to nie zachęciło. Trwaliśmy w milczeniu, dopóki aktorzy do nas nie wrócili, ale nawet wówczas,  kiedy już pojawili się przed nami, nadal milczeliśmy. A oni patrzyli na nas. Każde przed siebie. W jeden punkt. Na nas. Ale my byliśmy martwi. Martwi nie tyko w środku, ale i na zewnątrz. Dotknięci do szpiku kości. Przejęci tragedią i perspektywą kolejnej rychłej zagłady ludzkości. Bo przecież nikt z nas nie da  sobie uciąć sobie głowy, że To nigdy się nie powtórzy...
Opowiadam o spektaklu Żyd na beczce, który klasy trzecie miały okazję niedawno obejrzeć. Został zrealizowany na podstawie książki Zdążyć przed Panem Bogiem, zapisu wspomnień Marka Edelmana w rozmowie z Hanną Krall. Książka znajduje się na liście lektur obowiązkowych, ale o obowiązku jej przeczytania chyba nie trzeba pisać. Spektakl to odpowiedź na pytania dotyczące powstania w warszawskim getcie w 1943 roku. Widz nie tyle poznaje szczegóły samego powstania, co prawdziwe historie i realia życia w getcie. Począwszy od tytułowego Żyda ośmieszanego przez hitlerowców, przez brutalne zdobywanie jedzenia i nieludzkie traktowanie,  po dobrowolne poddanie się śmierci.  Wszystkie przedstawione opowiadania są faktami i to wstrząsa odbiorcą najbardziej. Trudno zrozumieć, jak można było przeżyć piekło, jak ludzie żyli z nieustanną świadomością rychłej śmierci...

Biliśmy brawa. To aktorzy musieli się o nie upomnieć, bo nagle cała sala nastolatków, niepewnych o swoją przyszłość, straciła odwagę. Co do jednego. Ukłon trwał długo. Był niczym hołd.  Przynajmniej przez chwilę wychodziliśmy w ciszy.

Dagmara

Grafika:
http://a4.pbase.com/o9/62/511062/1/58893564.iIP002sl.jpg
http://www.zyciezazycie.pl/dokumenty/zalaczniki/23/23-4884.jpg
http://www.odkryjmalopolske.pl/assets/galleries/1011/1zd_e_y_i_p_p_b_a4.jpg