15 stycznia 2015

Kącik młodego historyka


Me Ojczyzny moich dziadków


 

                               Tam w bondyrskim lesie banda grasowała,
                               Nieuchwytna od szeregu lat.
                               Z policyjnych obław uchodziła cała,
                               Z łupem uchodziła w ciemny las.

                               W bandzie żyła Murka- dziewczę czarnookie,
                               Nie wiadomo, skąd ją przywiał wiatr.
                               Lecz czuwała banda nad jej każdym krokiem,
                               W bandzie żyła już od wielu lat.

                               Kiedy po robocie na kieliszek wina
                               Do kawiarni weszliśmy we trzech.
                               Tam tańczyła Murka przy dźwiękach pianina,
                               Przy stoliku Murki siedział szpieg.

                               Tam w bondyrskim lesie jest mogiła mała,
                               Zagubiona pośród leśnych drzew.
                               Pochowano Murkę przy dźwiękach muzyki,
                               Bo za zdradę bandy czeka śmierć...                   
                                                     (anonimowy twórca)

Po pierwsze - poznać. Wiele razy zastanawiałam się, dlaczego tak często nie rozumiem moich dziadków. Niejednokrotnie dziwiłam się , że tak często wspominają przeszłość, używają zwrotów typu :,, za okupacji" albo ,, jak tu byli Niemcy". Nie wiedziałam też, dlaczego tak trudno im przystosować się do współczesnego świata. Zdałam sobie sprawę , że aby lepiej zrozumieć pokolenie dziadków, muszę przede wszystkim poznać historię mojego regionu. Poświęciłam parę wieczorów na spokojną z nimi  rozmowę. Ich relacje uzupełnił tato. Mimo  że urodził się dwadzieścia lat po wojnie, od dziecka słuchał opowiadań stryjów,  którzy chętnie opowiadali o tych bardziej i mniej chlubnych czynach obywateli Zamojszczyzny. Opowiadania są bardzo prawdziwe. Nikt ich nie upiększa, nie ukrywa negatywnych zdarzeń. Mówią wprost, przedstawiają wersje wydarzeń , które zostały utrwalone w pamięci mieszkańców i ja im wierzę.

Gdzie ten Bondyrz? Opisywane przeze mnie wydarzenia rozgrywały się na terenie Roztocza (głównie Środkowego i Zachodniego). Bondyrz ( pisany często przez ,,ą" lub ,,ż") to mała miejscowość, obecnie licząca około sześciuset mieszkańców. Przez długi czas słynęła z prężnie działającej fabryki mebli, o której wspomnę później. Roztocze ma bardzo urozmaiconą rzeźbę terenu. Występuję tutaj wąwozy, doliny, kotliny , pagórki , debry i inne. Ponadto ponad połowę obszaru porastają lasy  ( głównie iglaste), które stworzyły dobre warunki dla ukrywającej się partyzantki. Warto dodać, że bondyrskie lasy są dość zdradliwe. Debra jest podobna do debry, ścieżka do ścieżki i nawet dorośli mężczyźni , którzy się tutaj wychowali,  gubią się w gąszczu drzew. Mówiło się,  że las był domem partyzantów,  natomiast Niemcy „bali się lasu".

,,Córciu, a tutaj się chowaliśmy..." Poznawanie historii rozpoczynam od rozmowy z babcią Danusią. Urodziła się w 1938 roku, więc wojnę pamięta tylko ,, jak przez mgłę". Babcia mówi,  że jej tato wykopał dla niej, brata i mamy schron w lesie. Wspomina,  że ziemia sypała im się na głowę . Słyszała,  jak gdzieś w oddali ,,dudni ziemia", lecz wojny na oczy nie widziała. Zapytałam babcię,  czy i tato był z nimi w bezpiecznym schronie. Okazało się,  że nie.  Mój pradziadek pilnował krów gdzieś głęboko w lesie. Trudno jest nam wyobrazić sobie,  jak ważne pełnił zadanie. W tamtych czasach krowa była podstawą wyżywienia całej rodziny. Dawała mleko, mięso,  ser, masło. Była zbyt cenna, by zostawić ją na pastwę losu. Babcia wspomina,  że jej mama już po wojnie wskazywała okop i mówiła: ,,Patrz córciu , a w tym dole ukrywaliśmy się od Niemców".  Babcia wychowywała się w Hutkach oddalonych o  osiem  kilometrów  od Bondyrza.

Paradoks wojny. Franciszek, przyszły mąż Danusi, urodził się w Bondyrzu (dom rodzinny dziadka niestety został zburzony). Wspomniana wcześniej fabryka mebli uratowała okolicznych mężczyzn od przymusowych prac w III Rzeszy i od przesiedleń. W jaki sposób ? Otóż, na początku wojny  fabrykę przejął Niemiec, zatrudniając wiejskich mężczyzn. Chłopi deklarujący pracę w fabryce byli ,,zostawiani w spokoju". Mężczyźni,  którzy nie pracowali  w fabryce, byli wysłani na roboty. Niektórzy z nich wrócili, ale potem wszyscy chorowali na astmę.  Wracając do fabryki... Babcia relacjonuje, że odważni mieszkańcy produkowali broń dla partyzantki właśnie w fabryce. Co więcej - w zakładzie (na przykład w szybach wentylacyjnych) ukrywali się mieszkańcy,  którzy byli śledzeni przez okupantów.

Szczęście w nieszczęściu. Przenieśmy się teraz do gminy Zwierzyniec.  Tutaj mogę porozmawiać z drugą babcią - Anną. Jej opowieści są zazwyczaj przesycone dygresjami i zabawnymi  anegdotkami. Tym razem babcia zachowuje powagę.  Mama mojej babci, mając podczas wojny dwoje dzieci, starała się, by miały jak najlepsze warunki, mimo całego chaosu wokół. Nocą chodziła na wieś, by dostać trochę mleka lub sera. Niestety, pewnego wieczoru miała pecha - została złapana i wtrącona do obozu (wraz z mężem). Bez żadnej przyczyny, po prostu. Była wtedy w zaawansowanej ciąży. Niemcy nie zwracali na to wcale uwagi, więc była zmuszona do noszenia cegieł przez cały dzień. Ciężka praca fizyczna przyspieszyła poród. Prababcia w stajni urodziła siedmiomiesięcznego wcześniaka. Dziecko było martwe. Małżeństwo uciekło  z obozu tylko dlatego, że pradziadek mówił biegle po niemiecku. Podsłuchał, gdzie znajduje się dziura w ogrodzeniu. Uciekli, zabierając ze sobą ciało dziecka. Prababcia czuła obowiązek, by przynajmniej godnie pochować swoją pociechę.  Inne dziecko prababci cudem uniknęło śmierci. Historia pięcioletniego wówczas wujka Janka mrozi krew w żyłach. Otóż, przez wioskę przejeżdżali Niemcy konno. Nieopatrznie zgubili dwa koce. Chłopczyk,  jak tylko zobaczył ciepły materiał,  natychmiast wybiegł z domu (pewnie w izbach panował chłód, skoro tak żywo zareagował). W ostatniej chwili zobaczył,  że nie wszyscy Niemcy odjechali, więc czym prędzej położył się na kocu i udał martwego. Okupanci nie zatrzymywali się, by sprawdzić, na czym leży dziecko. Wujek przeżył tę przygodę. Opowiadał ją nawet swoim prawnukom.

Prochy potrafią mówić. Niestety, duża część rodziny nie przeżyła wojny. Dziadkowie mojej babci  a więc moi prapradziadkowie) mieszkali w Wielączy. Niemcy masowo zabijali mieszkańców tej wioski. Dziadkowie chcieli uciec do lasu, jednak niemieccy saperzy byli szybsi. Zostali zastrzeleni po prostu na polu. Rzeź była tak ogromna,  że okupanci zaprzęgali konie w brony  i ściągali w ten sposób ciała na stos. Stos – oczywiście - spłonął. Ciocia (córka zamordowanych dziadków) pozbierała prochy z ziemi,  by chociaż symbolicznie pogrzebać rodziców. Pudełeczko z prochami przez tydzień trzymała w domu. Był to tydzień bezsenny dla całej rodziny. Co noc domownicy słyszeli głosy.  Wspominali, że było słychać jakby słowa " Zwróć to...". Zupełnie jakby ludzkie prochy domagały się powrotu  do ziemi. Można w te nadprzyrodzone siły wierzyć lub nie, ale ja słuchając opowiadania, miałam gęsią skórkę. Historia skończyła się tak,  że  ciocia poszła ze wspomnianym pudełeczkiem do księdza, który pracował w Katedrze w Zamościu. Staruszek przyznał,  że ogień  z płonących ciał widział aż z kościoła. Powiedział, że sam się nimi zaopiekuje. Przygarnął pudełeczko, a głosy umilkły...
Trochę gorsza strona Polaków. Wojna była sytuacja ekstremalną. Nie każdy potrafił zachować godność w obliczu tragedii. Niektórzy mieszkańcy Roztocza zasłynęli jako bohaterowie,  inni zyskali miano koniokradów. Pewnie wiele osób zastanawia się teraz, kim właściwie był koniokrad. Śpieszę z wytłumaczeniem. Koniokrad to człowiek, który wykorzystywał wojnę, by się wzbogacić.  Zbierał informacje na przykład o partyzantach , by później sprzedać je Niemcom i mieć duże profity. Wyobraźmy sobie… Wieś Lasowe, hektary lasów wkoło, dobrze zakamuflowani partyzanci, wartownicy... Aż pewnej nocy podchodzą Niemcy, wiedzą dokładnie, gdzie jest obóz i nawet gdzie są straże. Dokonują rzezi na bezbronnych. Przecież to bzdura ! Oczywiście,  że wojsko polskie zostało zdradzone. Od taty się dowiedziałam, w jaki sposób i wtedy zwątpiłam w dobroć i bezinteresowność ludzi. Partyzantów zdradził chłop, który zdenerwował się , bo ci w obliczu głodu zabrali mu jedną świnię. I tak oto  za jednego prosiaka podpisał wyrok śmierci na kilkadziesiąt osób.  Oficjalnie nie mówi się o  żadnej zdradzie w Lasowym,  ja jednak wiem swoje.
Mówi się czasem, że Żydzi zarzucają Polakom bierność i brak pomocy w czasie wojny. Być może jest to przesada, lecz nie można powiedzieć,  że Polacy nie byli antysemitami. Tato mówi wprost: na wsi nie lubiano Żydów. Widząc moją zdziwioną minę kontynuuje: Żyd by Cię kupił i sprzedał, miał na tym zysk,  a ty byś się nie zorientowała. Tak mówiono o Żydach, mając na myśli ich smykałkę do interesów. I Żydzi zarabiali dużo pieniędzy, handlując drzewem. Byli przy tym bardzo sprytni. Nie wykonywali żadnej pracy, po prostu innym wzorem liczyli średnicę pni drzew. Tato mi to dokładnie rozpisał i faktycznie - zrozumiałam. Korzystając z okazji, bogacili się. Dlatego rzadko mówi się o ludziach, którzy przetrzymywali Żydów w czasie wojny.      

Historia Roztocza jest bardzo ciekawa. Szczególnie w czasie II wojny światowej  Bondyrz  i  okolice stały się miejsce partyzanckich potyczek. Tutaj także rozgrywały się liczne rodzinne dramaty. Cieszę się, że poznałam losy moich bliskich. Warto było poświęcić chwilę , by zrozumieć starsze pokolenia. Te rozmowy były dla mnie lekcją nie tylko historii, lecz także pokory. Teraz bardziej doceniam pokój i harmonię, które panują w mojej Małej Ojczyźnie.

Minionek 

Grafika:  własna