XII Miesiąc Opowiadań
Po co w ogóle piszę? Czuję, że tego potrzebuję.
Na blogu prezentujemy zwycięzców XII edycji konkursu Miesiąc Opowiadań. Przypomnijmy, że zadaniem uczestników jest napisanie czterech opowiadań w ciągu kolejnych czterech tygodni. Tematyka opowiadań określona jest słowami kluczowymi.
Oto Joanna Brożek. Asia jest uczennicą klasy trzeciej o profilu matematyczno-fizycznym naszego Liceum. W tym roku po raz trzeci wzięła udział w konkursie Miesiąc Opowiadań – z doskonałym skutkiem – otrzymała jedną z dwu równorzędnych nagród za cykl opowiadań oraz nagrodę za opowiadanie „Zaklinacz”, które publikujemy poniżej.
Zaklinacz
Jeszcze nad ranem zgliszcza dymiły. Uciekło tylko dwóch profesorów, którzy z pożaru wynieśli paskudne oparzenia. Żadne z drzew wokół Uniwersytetu na szczęście się nie zajęło. Wokół pogorzeliska widniał ciemny owal wypalonej trawy. Budynek spłonął niemal do gołej ziemi. W górę sterczało tylko kilka osmolonych pali konstrukcyjnych i fragmenty pokrytego sadzą podmurowania. Ludzie, którzy jeszcze w środku nocy przybiegli na miejsce poderwani alarmem wszczętym przez ocalonych, pozostawili wszystko tak jak zastali, zbyt załamani widokiem, by choćby pomyśleć o grzebaniu w tym, co zostało z ich dumy i chluby.
Słońce chyliło się ku zachodowi i na nowo wzbudzało pożogę w ruinach krwawymi promieniami i złowrogimi cieniami. Spomiędzy drzew wyłoniły się dwa ciemne kształty. Szybko, jakby nie chcąc naruszać złowrogiego piękna pejzażu, wtopiły się w cienie rzucone przez resztki Uniwersytetu.
W ruinach zapadał gęstniejący z każdą chwilą półmrok. Falba stała oparta o podmurowanie niemal tak wysokie jak ona sama i patrzyła na zwęglone resztki walające się przed nią. Surien, towarzyszący jej młody mężczyzna, przykucnął obok i nie odezwał się nawet słowem, ale równie wnikliwie jak ona obserwował rumowisko.
Dziewczyna odepchnęła się od cegieł, które zostawiły na jej plecach ciemne smugi i przeszła przez środek wypalonej przestrzeni w kierunku miejsca, nad którym był pokój i pracownia jej ojca. Zwęglone żerdzie rozsypywały się pod jej stopami, a nadpalone przedmioty pękały z trzaskiem. Rozpoznała miejsce po dębowej szafie, której osmalony róg wyglądał spod fragmentów drewnianego dachu, który tu przysypywał wszystko w ilości większej niż gdzie indziej. Większej, czyli kilku nadpalonych klepek na krzyż i sporej ilości popiołu. Szafa była w dziwnie dobrym stanie, więc Falba zaczęła sprawnie odrzucać resztki zwęglonego poszycia. Surien dołączył do niej po chwili.
Nie chciała go tu najpierw, ale zbyt się o nią martwił, żeby puścić ją samą. Starsi rabusie, z którymi podróżowali, nie mieli obiekcji. Pod nosem zwymyślał ich od najgorszych. Ślepi durnie nie widzieli, że małolata tylko udaje, że ubiegła noc jej nie dotknęła. Miał ochotę wykrzyczeć im w twarz, że nie grzebałaby teraz w tym, co zostało z rzeczy jej ojca, gdyby to wszystko było jej tak obojętne. Z coraz większą złością rzucał za siebie kawałki nadtrawionego ogniem drewna. Nagle wziął coś do ręki i niemal cisnął w ślad za klepką, która właśnie roztrzaskała się o słup konstrukcyjny, ale zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy, że ma w ręku metal, i że ten metal jest chłodny. Przysypane popiołem deseczki nie parzyły mu dłoni, ale były wyczuwalnie ciepłe. Metalowa płytka pod warstwą wystygłego pyłu była niemal zimna.
Podniósł się i odwrócił, żeby pokazać znalezisko Falbie, ale zastygł z otwartymi ustami. Dziewczyna stała w kręgu odkrytym z wierzchniej warstwy resztek dachu. Przedmioty z pokoi Moor’a były nietknięte ogniem. Uszkodzone przy upadku, poprzewracane i przykryte tym, co zostało ze spalonej konstrukcji stropu, ale nienaruszone przez płomienie. Po stojącym krzywo na połamanych nogach blacie zsuwała się dziwna skrzynka z wyciętym okrągłym otworem obitym metalem. Surien spojrzał na cienką blaszkę, którą trzymał w ręku i przetarł ją rękawem. Na metalowej powierzchni widniał niewyraźny w cieniu jego dłoni kształt kobiecej sylwetki. Falba odwróciła się do niego z szeroko otwartymi oczami. Żadne nie mogło wykrztusić słowa.
***
Morn nigdzie nie nudził się tak jak na Uniwersytecie. Ten sam wykład powtarzał kilka razy w ciągu dnia, studenci byli znudzeni zmęczeni i pozbawieni fantazji. Studentki, chociaż ładne, były do tego stopnia wyprane z życia, że dało się je rozruszać dopiero blisko egzaminów. Z nudów, szczególnie zimą kręcił się po bibliotece i szukał czegoś dość ciekawego, aby wyrwać się z apatycznej codzienności.
W końcu w najgłębiej położonym dziale biblioteki znalazł apokryfy i księgi tajemne. Tajemniczość opasłych, oprawionych stwardniałą już skórą tomów wystarczyła za zachętę. Przeglądając księgi tłumaczące horoskop, mowę kart tarota, działanie klątw i niektórych eliksirów natknął się na coś co uznał za warte uwagi.
Naszkicowany węglem magiczny artefakt miał zamykać cząstkę duszy w niewielkim obrazie, bardzo dokładnie odzwierciedlającym wygląd zaklinanego. Posiadacz takiego obrazu zawsze mógł odnaleźć przedstawioną na nim osobę, a wizerunek miał wiązać ich w jakiś sposób, nie do końca określony i raczej niepowtarzalny.
Pod chaotycznym opisem narysowanego pod kilkoma kątami przedmiotu dopisano węglem: „Podobno komuś udało się to zrobić. Chyba nie wierzę. Przedmiot zaginął”.
- No i to trzeba sprawdzić – mruknął sam do siebie Morn. Przejrzał jeszcze inne pozycje w poszukiwaniu wzmianki o dziwnym urządzeniu, aż w końcu zabrał z sobą do pracowni trzy tomiszcza i wziął się za porządne ich studiowanie.
Projekt był niezwykle trudny, ale co ciekawe, nie wymagał właściwie zdolności magicznych. Pochłaniał więc bez reszty czas i umysł profesora. Całe noce spędzał dopracowując magiczną skrzynkę mającą zamknąć cząstkę duszy w obrazku. Głównym czynnikiem było światło, ale na szczęście nie musiało być naturalne. Morn niemal nie spał poprawiając fragment za fragmentem, mieszając dziwne substancje, które miały okazać się światłoczułe i próbując stworzyć odpowiednie szklane wypełnienie dla otworu w skrzynce. Dla uzupełnienia wiedzy wałęsał się często od wróżki do wróżki i próbował wybadać, czy uważające się za biegłe w magii, wiedzą coś o zaklinającym dusze artefakcie. Niewiele się dowiedział. Tylko jeden jasnowidz – Kalos, dał mu nie jasno do zrozumienia, że istnieje taki przedmiot, lub, że kiedyś istniał.
To, że zaczął obracać się w podejrzanych kręgach, nie umknęło uwadze uczniów. Po Uniwersytecie zaczęły chodzić plotki o skrywanych zainteresowaniach profesora Moor’a. Co dziwne, pogłoski te dotarły do uszu innych wykładowców z winy samego Morna. Kiedy udało mu się ukończyć pierwszy prototyp zaklinacza, niemal wyskoczył ze skóry z niemiłosiernie głośnym wrzaskiem. Zrobił to w środku nocy, na poddaszu współdzielonego z innymi profesorami budynku. Naturalnie obudził ich wszystkich. I stał się obiektem wnikliwych obserwacji współpracowników.
Do testów Morn potrzebował modelek, niby malarz. Najpierw chciał zapraszać studentki, ale wiedział, że dziekanat już krzywo patrzy na jego poczynania wobec dziewcząt. W rezultacie zaczął zabierać na swoje poddasze dziwki i próbował uwieczniać je na cienkich blaszkach. Wychodziło to różnie. Do najlepszej próby, jaką wykonał, pozowała, o ironio, znana mu kurtyzana, kiedyś śmiertelnie przez niego obrażona. Najpierw próbowała ironicznych uwag, ale kiedy wytłumaczył czego oczekuje, po prostu przestała się odzywać. Po wszystkim, ubierając się, z mimowolną ciekawością rzuciła okiem na rozrzucone wszędzie notatki.
- Jak nazwiesz to coś? – zapytała, jakby zakopując na chwilę topór wojenny.
- Jeszcze nie wiem. Zaklinacz jest zbyt proste. Może nawiążę do światła, a może do duszy? Lumos…
- Foto – poprawiła go mechanicznie. – Ta łacina to absolutny przeżytek. Rysunki światłem… foto-grafos?
- A skąd prostytutka zna grekę? – zdziwił się.
- Powiedzmy, że są tacy, którzy oczekują czegoś więcej niż kilkudziesięciu minut stania przed nimi nago – uśmiechnęła się zjadliwie.
- To ty nie chciałaś ze mną rozmawiać – nie wiedzieć czemu próbował się bronić.
- Dziwisz mi się? Dobre sobie. Niewiniątko – prychnęła jak kotka i na nowo obrażona, tym razem z lekka kokieterią, poszła do wyjścia.
Wieczorem tego dnia Morn z dumą oglądał efekt swojej pracy. Kształt był już całkiem dobrze widoczny, nawet twarz dawała się nazwać twarzą i miała lekko zaznaczone rysy. „Foto- grafos…” – pomyślał i pokręcił głową. „Może lepiej… fotografia?”.
***
- Nic tu nie spłonęło – wykrztusiła w końcu Falba. – A przecież stąd się zaczęło…
- Patrz – Surien wyciągnął w jej stronę cienką blaszkę, na której w lepszym świetle nieźle widać było kobiece ciało, a nawet niektóre szczegóły twarzy.
Z nową determinacją zaczęli przekopywać się przez wymieszane nadpalone, spopielone i całkiem nietknięte przedmioty. Odnaleźli jakieś księgi i notatki, ale zapadający mrok uniemożliwił czytanie.
- Zabieramy to - zadecydowała Falba. Spakowała papierzyska i książki do dużej torby, którą znalazła między uratowanymi od ognia rzeczami, a sam artefakt poniósł chłopak. Do bandy dołączyli, kiedy było już ciemno. Nad ranem Falba wykradła się poza obozowisko i zaczęła uważnie czytać. Dopiero koło południa znalazł ją Surien.
- Wstali i pytają, gdzie cię znowu wcięło. Dowiedziałaś się czegoś ciekawego? – zagadnął i pożałował tego, widząc przerażenie w oczach dziewczyny.
- To prawdziwe narzędzie zbrodni. W tym obrazku na blaszce który znalazłeś, jest zaklęta część duszy tej kobiety… - wyjąkała. – To coś więzi dusze. I nie spłonęło w pożarze. Musimy zniszczyć to okropieństwo.
- Nie przesadzasz? Nie wydaje się być…
- Nie spłonęło! – Przerwała mu. – Czy ty nic nie rozumiesz? Ogień wybuchł tuż obok, a drewniana skrzynka jest nienaruszona. Spróbujemy to spalić. I to zaraz. W ostateczności, zrzucimy ze szczytu wodospadu. Coś musi się z tym dziać.
Surien nadal nie był przekonany, czy Falba nie przesadza, ale od dawna podejrzewał, że jest czarownicą - od dnia pożaru był już tego niemal pewny, a skoro wiedźma boi się tej skrzynki, to lepiej nie lekceważyć sprawy.
-Dobra – zgodził się bez dalszych pytań. – No to rozpalamy ognisko.
Blogerka
Grafika:
własne zdjęcia
https://clipartstation.com/wp-content/uploads/2018/10/pen-and-paper-clipart-4.jpg