Chwała podwodniakom!
Część I
Polscy podwodniacy
potrafili uniknąć niewoli,
atakować konwoje przeciwnika i wrogie okręty,
czym wzbudzali powszechny podziw.
(Łukasz Gajda)
Powszechnie znane są dokonania polskich
lotników, podniebnych bohaterów drugiej wojny światowej. Każde polskie dziecko
słyszało o pilotach Dywizjonu 303.
Powstają poświęcone im książki, artykuły oraz
filmy. W cieniu naszych
asów pozostają niestety inni bohaterowie – polscy podwodniacy . Ich losy są jednak równie pasjonujące, a
odwaga wybitna, ocierająca się prawie o nonszalancję, bowiem każda nawet
najmniejsza awaria na zanurzonej łodzi podwodnej mogła oznaczać jedno – śmierć
w stalowym grobowcu. Dlatego właśnie chcę przybliżyć
czytelnikom blogu ich historię. Historię Polaków oddanych walce o
wolność Ojczyzny.
Trudne początki. „Ryś”, „Wilk” i „Żbik”. Początki
polskiej broni podwodnej były równie trudne jak początki istnienia II Rzeczypospolitej. Przez
pierwsze lata po odzyskaniu niepodległości naszego kraju nie stać
było na rozwijanie drogiej broni podwodnej. Sytuacja zmieniła się po dojściu do
władzy Józefa
Piłsudskiego. To właśnie marszałek zdecydował w 1926 roku o rozpoczęciu programu modernizacji floty. Ukoronowaniem tego przedsięwzięcia było
kupienie w latach 1931-32 trzech podwodnych stawiaczy, zbudowanych we francuskiej stoczni w Hawrze, którym nadano imiona drapieżników polskich lasów: „Wilk”,
„Ryś” i „Żbik”. Na
zdjęciu wyżej: 25 sierpnia 1932 roku; okręty podwodne ORP „Ryś”, „Wilk” i „Żbik” w szyku torowym za
niszczycielem „Burza”, wpływają do portu w Sztokholmie. W głębi po lewej
kontrtorpedowiec ORP „Wicher”.
Przez wiele lat to
właśnie one były jedynymi tego typu jednostkami w polskiej
Marynarce Wojennej.
„Orzeł” i „Sęp”. Dzięki kredytowi
otrzymanemu we Francji oraz ofiarności polskiego
społeczeństwa w 1936 roku zamówiono dwie nowe łodzie podwodne. Nazwano je „Orzeł” i „Sęp” –nawiązując do drapieżności ptaków. Te oceaniczne
jednostki były bardzo nowoczesne – wyposażone
w
12 wyrzutni torped i działo 105 mm, a
wyprodukowały je szwedzkie zakłady Bofors. Uzupełnieniem
dla głównego uzbrojenia były dwie sprzężone ze sobą armaty przeciwlotnicze i
dwa najcięższe karabiny maszynowe. Innowacją była możliwość
chowania i automatycznego wynurzania zarówno załogi, jak i amunicji, co
umożliwiało natychmiastowe otwarcie ognia do
nieprzyjacielskich samolotów. Były to także jednostki dość komfortowe
dla załogi. Jako pierwszy do
Gdyni dotarł „Orzeł” (w lutym 1939 roku), a
następnie „Sęp” (w czerwcu 1939 roku). Zaletą tych łodzi była ich duża
autonomiczność, czyli możliwość długiego patrolowania bez zawijania do własnych baz.
Ocena. Zakup dwóch pełnomorskich okrętów podwodnych w
okresie międzywojennym jest współcześnie często
krytykowany jako bezsensowne wyrzucanie pieniędzy. Dlaczego? Ponieważ
Bałtyk
jest niewielkim morzem, na którym użycie dużych jednostek jest pozbawione
sensu. Nie zgadzam się z przedstawionym tokiem myślenia. Polscy
decydenci doskonale zdawali sobie sprawę z nieprzydatności
„orłów” w razie konfliktu z Niemcami. Liczyli jednak, że „Orzeł” i
„Sęp” będą odpowiednie dla obrony przed sowiecką Flotą Bałtycką. Remedium na
liczebność wrogów będzie jakość polskich jednostek pływających. Niestety, 1 września 1939 roku zagrożenie przyszło z innego kierunku, z Zachodu, a
polska marynarka musiała działać w realiach najczarniejszego dla niej
scenariusza.
Wrześniowy
sprawdzian. O godzinie 4.45 działa pancernika „Schleswig – Holstein”
obwieściły rozpoczęcie II wojny
światowej. Zgodnie z
rozkazami, polskie okręty podwodne przystąpiły do
wykonania Planu
„Worek”. Zakładał on rozmieszczenie ich wokół Cypla Helskiego. Jednostki,
zgromadzone w Dywizjonie Okrętów Podwodnych, miały za zadanie zwalczać konwoje niemieckie
na trasach żeglugowych do enklawy III Rzeszy – Prus Wschodnich. Niestety, Dywizjon komandora porucznika Aleksandra Mohuczego
nie został powiadomiony o
bezsensowności tego zadania, za co winę ponosi nieudolność polskiego wywiadu.
Żaden niemiecki statek nie padł ofiarą jego okrętów, bowiem hitlerowcy
przerzucili swoje jednostki do Prus na kilka tygodni przed wybuchem wojny.
Działania podwodniaków utrudniał też fakt wymontowania z „Wilka”, „Rysia” i „Żbika” części
wyposażenia, co było wynikiem sabotażu albo wyjątkowej głupoty oficerów. Pomimo tych braków, naszym podwodnym stawiaczom min udało się umieścić
na
wodach Zatoki Gdańskiej około pięćdziesięciu wybuchowych pułapek. Na jednej z nich 14
września eksplodował Trałowiec M – 85. Na zdjęciu
wyżej: Trałowiec M – 85 - to z takimi
jednostkami miały się mierzyć nasze podwodne olbrzymy.
Niemcy większość swoich
dużych okrętów ewakuowali z
Bałtyku. Z myśliwych staliśmy się zwierzyną
łowną. Już drugiego dnia kampanii wrześniowej jeden z niszczycieli – Krigsmarine
- obrzucił bombami głębinowymi i
uszkodził „Wilka”. Okręt udało się uratować jedynie dzięki
trzeźwości umysłu jego dowódcy Michała Żebrowskiego, który nakazał
położenie go na dno. Niewiele brakowało, a
„Wilk”
zostałby na dnie Bałtyku już na zawsze, gdyż kończył się tlen.
Jednak dzięki silnikom elektrycznym wszystko zakończyło się szczęśliwie. 12 września 1939 roku uszkodzony „Wilk” otrzymał
zezwolenie na rejs do Anglii. Jednostka 22
września wpłynęła do Scapa
Flow w Szkocji, witana przez brytyjskich
kolegów. By złożyć
hołd bohaterstwu Polaków, na dziesiątkach okrętów Royal Navy podniesiono
bandery, a ustawione wzdłuż burt załogi wiwatowały na cześć sojuszników. Tak
witała polski okręt największa flota świata. Na zdjęciu wyżej: ORP „Wilk” w gali banderowej podczas
obchodów Dni Morza. Gdynia 31 lipca 1932 roku.
ORP „Orzeł” także dotarł do Anglii, jednak przebył jeszcze trudniejszą
drogę niż „Wilk”, gdyż został
uszkodzony już w pierwszych dniach wojny.14 września zawinął do Tallina. Estończycy zabrali Polakom mapy, a także część
uzbrojenia. Groziło im internowanie. W tej sytuacji 18 września załoga, dowodzona
przez kapitana Jana Grudzińskiego, opuściła stolicę Estonii, by nawigując jedynie za pomocą
kompasu i szkolnego atlasu geograficznego, 14 października dotrzeć do szkockiej
bazy Rosyth. Pozostałe jednostki z powodu uszkodzeń i
braku paliwa były zmuszone wycofać się do Szwecji.
Załogi internowano,
a ich
okręty skierowano na jedno ze
szwedzkich jezior, by uniemożliwić wyprowadzenie ich do Anglii.
Szwedzi bowiem
nie chcieli narażać się Niemcom.
Fakt, że Polacy nie
utracili żadnego z okrętów podwodnych,
przy tak wielkiej przewadze przeciwnika, świadczy o ogromnym oddaniu załóg i profesjonalizmie
ich dowódców. Po wojnie „Sęp”, „Ryś” i „Żbik” wejdą w skład nowo formowanych
sił morskich Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Wyszkolą wielu specjalistów,
którzy już w nowych realiach politycznych będą tworzyć elitę Marynarki
Wojennej.
Marcin
Grafika:
http://www.1939.pl/uzbrojenie/polskie/okrety-wojenne/orp-rys/orp-rys-02.jpg
https://www.smartage.pl/wp-content/uploads/2019/05/5-7.jpg
http://www.1939.pl/uzbrojenie/polskie/okrety-wojenne/orp-wilk/orp-wilk-01.jpg
Przyzwoity artykuł. Mam nadzieję, że polepszy on świadomość czytelników, na temat Polakow, których historii nie powstydziłby się niejeden film akcji.
OdpowiedzUsuńAutor tekstu poruszył temat, który nie jest tak szczegółowo poruszany na lekcji historii. Dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy artykuł, gratuluję wiedzy!
OdpowiedzUsuńGdy czytałam pierwsze zdania, od razu przypomniała mi się lekcja historii i dialog Marcina z Profesorem. Tu jest tyle szczegółów, że w głowie się nie mieści! Zazdroszczę wiedzy, widzę pasję i zaangażowanie.
OdpowiedzUsuń