Bohaterka dnia codziennego
Aby wypełnić ludzkie serce,
wystarczy walka prowadząca ku szczytom.
(Albert
Camus)
Każdego dnia na swojej drodze wielokrotnie spotykamy
różnych ludzi. Niekiedy po prostu mijamy ich na ulicy, nie zwracając na nich najmniejszej uwagi. Bywa też tak, że wdajemy
się z nimi w rozmaite relacje, które potrafią diametralnie zmienić nasze
dotychczasowe życie. Tak też stało się, gdy wraz z koleżanką poznałyśmy naszą bohaterkę.
Nie ukończyła żadnych studiów, nie zdobyła
dyplomu, lecz swoją wiedzą i doświadczeniem potrafi przewyższyć niejednego
uczonego. To Pani Krystyna Wilczyńska, o której chcemy wam dzisiaj opowiedzieć.
To z pozoru zwykła starsza pani, którą poznałyśmy
na oddziale medycyny paliatywnej w zamojskim szpitalu, gdy stanęłyśmy przed wyzwaniem, jakim
jest wolontariat.
Pani Krystyna dorastała w
typowej polskiej, przedwojennej wsi. Wtedy nie było tak wielu szkół jak dziś, a
jeżeli już takie się pojawiały, dzieci ze wsi nie miały większych szans, by do
nich uczęszczać. Bardzo się chciałam
uczyć. Ale los jest niesprawiedliwy dla
ludzi, jedni się bronili przed kursem
dla analfabetów, a ja z własnej woli poszłam do podstawowej szkoły w
Czerniczynie, niedaleko Hrubieszowa - opowiada. Pojechałyśmy kiedyś na komisję do lekarza i córka o mnie z taką dumą
opowiadała, jakbym ja najwyższe studia skończyła. Córka jest ze mnie dumna, bo nauczyłam dzieci – jeszcze malutkie, tego co umiałam: jak się czyta, pieniądze liczy, rozpoznaje
godzinę na zegarku. A ja samodzielnie nauczyłam się czytać i pisać, jak byłam
dzieckiem, gdyż moja matka była niepiśmienna i nie umiała czytać. Wszyscy się
dziwili, jak ja w tak młodym wieku tyle już potrafię, jak sama tego dokonałam. Pani
Krystyna została wielokrotnie postawiona przed trudnymi sytuacjami, lecz ona,
silna kobieta, nigdy nie poddała się i od 82 lat nadal wierzy w swoje
możliwości. Przezwyciężyła raka, ciężki wypadek
oraz ponowną naukę chodzenia i poruszania się o własnych siłach. Przed
nią wciąż jest wiele pracy, ale Pani Krystyna już jest bardzo dumna ze swoich osiągnięć,
które zdobyła ciężką pracą. Nasza bohaterka sama wychowała cudowne dzieci, z
których jest bardzo dumna. Moje dzieci
poszły do szkoły na ulicy Akademickiej, ta szkoła to sława, już stulecie w tym
roku, a wtedy trudno się było tam dostać, a jednak mimo to, moim dzieciom udało
się i teraz każde z nich jest na wysokim stanowisku. Syn Andrzej zdał maturę w
1978 roku i był w klasie pani Marii Kamińskiej. Córka Alicja zdawała maturę rok
później - w 1978 roku. Chodziła do klasy biologiczno – chemicznej u pani Janiny
Gondek, a teraz jest lekarzem i wszędzie
ją chcą, ponieważ jest wysoko wykształcona. Miałam ciekawe życie, jednego tylko
żałuję, że nie miałam możliwości się uczyć, a tak bardzo chciałam. Jak matka
posłała mnie z krowami na łąki, to ja przypięłam krowę do palika, a sama z
koleżanką uciekłam do szkoły. Niestety, w szkole oberwałam od nauczyciela, a w domu od
matki za to, że krowę zostawiłam. Ale postanowiłam sobie, że moje dzieci będą
miały najwyższe wykształcenie, jakie jest możliwe. Syn skończył chemię na
politechnice w Gliwicach, w średniej szkole (I Liceum Ogólnokształcące) uczył go profesor Lawgmin. Tak dobrze ten
profesor uczył, że każdy zdawał maturę, to był złoty człowiek. Jedynie moje dzieci
miały rodziców skromnego, robotniczego pochodzenia, a reszta rodziców była po studiach, z wysokim wykształceniem. Moja
córka była dobrą uczennicą, skończyła z czerwonym paskiem i bardzo zależało jej na
nauce. Uczyłam później nawet i mojego męża pisać poprawnie i wreszcie nie
popełniał dzięki mnie żadnych błędów.
Od starszych ludzi możemy
dowiedzieć się naprawdę wiele, szczególnie, gdy przed sobą mamy całe życie.
Zapytałyśmy, więc Panią Wilczyńską, czego nauczyła się od życia. Biedy dzieci, biedy, przynajmniej ja z
takiej rodziny pochodzę – wspomina. Była
taka bieda, że gdy poszłam do sąsiada podnieść sobie parę jabłek z pod jabłonki,
tak mnie sąsiad zbił, że nie mogłam chodzić. Boso chodziło się wtedy. Swoje
pierwsze własne tenisówki miałam w wieku 14 lat i bardzo o nie dbałam. A moje życie nie było usłane różami.
Mogę poszczycić się tym, że życia swojego nie zmarnowałam na próżno, bo
rzeczywiście trójkę dzieci wykształciłam, ja, która sama się nauczyłam czytać i
pisać. Gdy nie miałam, jako dziecko, czego czytać, sprzedawałam ukradkiem parę jajek
bez wiedzy mamy, by mieć na gazetę. Matka niestety była przeciwko mojemu
czytaniu i wielokrotnie krzyczała na mnie z tego powodu. Mówiła mi: „Nie czytaj.
Panią nie będziesz!” Była kiedyś trudna sytuacja, ponieważ ci, co chcieli się
uczyć, nie mogli, a ci, co nie chcieli -
nie korzystali nawet z tego zaszczytu. A ja byłam bita za to, że czytałam i za
to, że wolałam kupić gazetę, niż coś
innego.
Na koniec Pani Krystyna przekazała radę dla wszystkich
uczniów, także dla czytelników blogu. Mam dla was radę moje
dzieci, czytajcie dużo i korzystajcie z szansy nauki, jest to piękne i z całą
pewnością to wam kiedyś się przyda nawet, gdy myślicie inaczej. Nie wstydzę się
swojego pochodzenia, bo jestem dobrym człowiekiem i jestem z tego dumna.
Wszystkich uczniów zapraszamy do uczestniczenia w
wolontariacie. Wystarczy jedna, bądź dwie godziny tygodniowo. Dla nas jest to
naprawdę niewiele, a starszą osobę potrafi uszczęśliwić na wiele dni. Czasami
naprawdę warto poświęcić chwilę, którą spędzilibyśmy być może na przeglądaniu Internetu,
bądź bezczynnym spędzaniu czasu. Gwarantujemy wam, że czas spędzony w szpitalu
przyniesie wam dużo radości, bo chociaż to miejsce nie kojarzy się nam z niczym
pozytywnym, śmiechów, śpiewu i radości na naszych oddziałach jest naprawdę
wiele.
Weronika i Paulina
Grafika:
Własne zdjęcia