7 czerwca 2016

Wspomnienia, wspomnienia








                                    O szkole z uśmiechem 
Przeżyte chwile nie giną.
Nie wiemy nigdy, kiedy wypłyną z dalekiej przeszłości,
by nałożyć się na to , co przeżywamy.
                                                                                           (Larysa Mitzner)


100-lecie szkoły to doskonały czas, by przejrzeć stare kroniki szkolne  czy wznowić dawne znajomości. Nie ulega wątpliwości, że to czas wspomnień, a czasami nawet wzruszeń. To portal, który przenosi w czasie, dlatego i my teraz poczujmy się jak 30 lat temu, czytając wspomnienia Pani Małgorzaty Nowosad- Pałczyńskiej, absolwentki I LO (1982-1986), która podczas obchodów 100-lecia podzieliła się z nami  swoimi wspaniałymi wspomnieniami.

Jaka była szkoła kilkanaście lat temu?
Pani Małgorzata wspomina szkołę z dużym sentymentem: Nie ukrywam, że szkoła była bardzo groźna, bo była taką warownią.  Gdy przychodziłeś tutaj, to był pewien prestiż, pewna półeczka. Obowiązywały wtedy mundurki, tarcze, kamizelka i szara spódnica. Niestety,  za naszych czasów nie było już czapek. W pewnym sensie one były, jednak było je bardzo trudno dostać. W domu miałam jakąś starą mojej mamy, ale ona nie nadawała się już do użytku. Obowiązywał długi rękaw i spódnica nie krótsza niż do kolan, ale też i nie za długa. Nie tolerowano makijażu, włosy powinny być związane, a najlepiej zaplecione w warkocz. Nie było nawet mowy o przezroczystym lakierze do paznokci. Takie próby kończyły się wysyłaniem do łazienki i myciem. 
Jakich pedagogów wspomina Pani z największym sentymentem?
Najlepiej wspominam panią Julię Rodzik - polonistkę. Pracowała  wtedy w bibliotece. Można powiedzieć, że prowadziła ona tajne komplety, bo to były czasy, w których nie zawsze i nie wszystko można było mówić oficjalnie. Pani Julia chyba właśnie dlatego nie uczyła, ponieważ chciała przekazać więcej informacji niż inni. My utrzymywaliśmy z nią cichy kontakt. Rozmawiałyśmy i była przy niej grupa młodzieży. Pani Rodzik po cichu przekazywała nam różne treści, typu Katyń.  O tym się głośno nie mówiło.  Z literatury polskiej wybierała utwory i uczyła nas myślenia. Były to czasy, gdy był podręcznik do historii i trzeba było umieć na pamięć jego zawartość. Jeżeli chodzi o historię Polski, to właśnie tak było i nie można było inaczej.  Jakiekolwiek próby  innej nauki kończyły się  na przykład tak, że nauczyciel lądował w bibliotece – na zesłaniu.  Pani Julia Rodzik była cichutką i skromną osobą i zawsze mogliśmy do niej pójść, wyżalić się i posłuchać ciekawych rzeczy. 
Bardzo ciekawym człowiekiem był  profesor Konior od geografii.  Zaraz po dzwonku pan Konior biegł od pokoju nauczycielskiego i zawsze miał wielki klucz. Z tym kluczem zasuwał przez cały korytarz. Gdy profesor dochodził do prostej, gdzie teraz jest gabinet  dyrektora, podnosił rękę do góry,  celował  kluczem i  dalej biegł. Trafiał w zamek bezbłędnie i wpuszczał nas do sali numer 3. Często było tak, że chłopcy czekali na niego przed pokojem nauczycielskim. Gdy profesor szedł, ciągnął się za nim ogonek chłopców. Gdy dochodził już do ostatniej prostej, było zawsze za nim około dziesięciu chłopaków, którzy go naśladowali ( bo  profesor się nigdy nie odwracał się i ich  nie widział). On - ręka i oni też ręka, profesor przekręcał klucz  i oni także.  Gdy pan Konior otwierał zamek i gwałtownie się obracał, wszyscy chłopcy szybko odskakiwali pod ścianę.  Oczywiście, profesor dokładnie wiedział, co się dzieje, ale udawał, że się nie domyśla.  To były bardzo fajnie akcje przed każdą geografią.  Jak profesor uczył tej geografii, to nie będę opowiadać , ale robił tak: siadał, podawał temat, pierwszy punkt, drugi punkt i nie umiał powiedzieć trzy, bo miał wadę wymowy, więc mówił następny punkt. My wtedy: „Panie profesorze który?” , „następny”, „który?”, „tfeci”.  My celowo prowokowaliśmy profesora.  Dyktował nam punkty, a później mówił: „pytam” i  szło…
Czy pamięta Pani największy klasowy wybryk?
Największy wybryk  należał do dwóch moich koleżanek, które w maturalnej klasie poszły sobie do kawiarni „Delicje”. To było niedopuszczalne, bo nie mogłyśmy chodzić do kawiarni. No i  w tych „Delicjach” po lekcjach zamówiły sobie herbatę. I wtedy weszły tam nasze panie profesorki, które przyszły na ploteczki. Dziewczyny nie wiedziały, co mają robić i pomyślały sobie, że jak zostaną, to będą udawały, że nie są uczennicami tej szkoły. I tak się zachowywały.  Nauczycielki siadły parę stolików dalej i spojrzały, a na drugi dzień przychodzimy do szkoły, nasza wychowawczyni zaczęła na nas krzyczeć.  Straszyła zawieszeniem, tuż przed maturą. To była straszna akcja. Poruszone było pół szkoły „Jak tak można było w ogóle w kawiarni siedzieć razem z nauczycielkami,  prawie że przy jednym stole”.  One nic więcej nie miały, tylko tę nędzną herbatę za parę groszy, bo na tyle było je stać.  To był wielki wybryk jak na tamte czasy. Chodzenie do  lokali było zakazane przez szkołę i my doskonale o tym wiedzieliśmy. Czasami się przemykaliśmy, bo funkcjonowało to na zasadzie zabawy. Skoro nie można, to my będziemy próbować. Jeżeli pojawiał się nauczyciel, to ewakuacja była natychmiastowa.  A w tym przypadku  jakoś się później wszystko się rozeszło po kościach.

Jak wspomina Pani swoją klasę?
W mojej klasie były w większości dziewczyny. Mieliśmy tylko siedmiu  chłopców. Nasza klasa liczyła średnio 34 osoby, ale to często się zmieniało, bo jedni odchodzili, a drudzy do nas się dopisywali.  Było kilka agentek, które robiły różne ciekawe rzeczy. Nie ukrywam, że ja też się w to włączałam. Miałyśmy czasami przez  to pod górkę, ale większość dziewczyn to były spokojne, przerażone szkołą, uczące się dziewczyny. Moja koleżanka Elka, która niestety już nie żyje, to była największa artystka. Zawsze wywinęła coś takiego, że my dusiłyśmy się ze śmiechu. Pamiętam na rosyjskim chowałyśmy się pod stolikami i kładłyśmy się ze śmiechu. Elka po prostu się nudziła i szukała zajęcia. Na przykład w sali numer 15 stoły były ustawione tak, że siedzieliśmy wszyscy twarzami do siebie.  Elka właśnie siedziała naprzeciwko mnie i robiła swoje miny. Pani profesor była bardzo surowa. Dlatego chowałyśmy się pod stół, po czym pani pyta „ co się stało dziewczynki ?” A  my na to: „a nie, nic, tylko długopis nam upadł”.  Właśnie takie historie miały miejsce.

Czy przypomina sobie Pani jeszcze jakieś zabawne sytuacje z lekcji?
Przypominają mi się lekcje przysposobienia obronnego (PO). Nasz rocznik nie załapał się na lekcje ze słynnym profesorem Suchodołem. Nas uczył profesor Korczak, który starał się dorównać poprzednikowi. Pamiętam taka fajną sytuację z panem Korczakiem. Była u nas taka dziewczyna, która się bardzo wszystkim podlizywała - Małgosia. U niektórych nauczycieli to się sprawdzało. Profesor Korczak nie cierpiał lizusów i było tak, że jak sprawdzał obecność, trzeba było  stanąć na baczność  i powiedzieć „jestem”. Byliśmy czytani nazwiskami. Dochodził do tej Małgosi i mówił: „lizus”, a ona odpowiadała „jestem”. Profesor robił sobie z niej takie żarty. Ja się zawsze dziwiłam, bo mogła się zbuntować i nie wstać. Później już tak zostało, że profesor nie używał jej nazwiska.
Od lewej: nasza rozmówczyni  Pani Małgorzata Nowosad – Pałczyńska 
z koleżanką (absolwentką I LO) Panią Agnieszką Pawelec - Rząd.

Wyjaśnienie: Pani Małgorzata Nowosad – Pałczyńska  była w klasie (F) profesor Barbary Jędruszczak  i maturę zdawała w 1986 roku,  natomiast Pani Agnieszka Pawelec – Rząd była w klasie (D) profesor Donaty Grabczak i maturę zdawała w 1989 roku. Zdjęcia - z klasy Pani Agnieszki  Pawelec.

Wywiad z Panią Małgorzatą Nowosad- Pałczyńską był dla nas  bardzo interesujący i pozwolił zobaczyć szkołę w innym świetle. Wspomnienia to jedyny sposób na powrót do przeszłości.  Jedno jest pewne, że absolwenci naszej szkoły spędzili wspaniałe lata w murach I Liceum Ogólnokształcącego.  Jesteśmy bardzo wdzięczne Pani Małgorzacie za przekazanie nam tak pięknych, ciekawych i zabawnych historii.

Ola & Ola

Grafika: własna