O szkole z uśmiechem
Przeżyte chwile nie giną.
Nie wiemy nigdy, kiedy wypłyną z dalekiej przeszłości,
by nałożyć się na to , co przeżywamy.
(Larysa Mitzner)
100-lecie szkoły to doskonały czas, by przejrzeć
stare kroniki szkolne czy wznowić dawne
znajomości. Nie ulega wątpliwości, że to czas wspomnień, a czasami nawet
wzruszeń. To portal, który przenosi w czasie, dlatego i my teraz poczujmy się
jak 30 lat temu, czytając wspomnienia Pani Małgorzaty Nowosad- Pałczyńskiej,
absolwentki I LO (1982-1986), która podczas obchodów 100-lecia podzieliła się z nami
swoimi wspaniałymi wspomnieniami.
Jaka była
szkoła kilkanaście lat temu?
Pani Małgorzata wspomina szkołę z dużym
sentymentem: Nie ukrywam, że szkoła
była bardzo groźna, bo była taką warownią.
Gdy przychodziłeś tutaj, to był pewien prestiż, pewna półeczka.
Obowiązywały wtedy mundurki, tarcze, kamizelka i szara spódnica. Niestety, za naszych czasów nie było już czapek. W
pewnym sensie one były, jednak było je bardzo trudno dostać. W domu miałam
jakąś starą mojej mamy, ale ona nie nadawała się już do użytku. Obowiązywał
długi rękaw i spódnica nie krótsza niż do kolan, ale też i nie za długa. Nie
tolerowano makijażu, włosy powinny być związane, a najlepiej zaplecione w
warkocz. Nie było nawet mowy o przezroczystym lakierze do paznokci. Takie próby
kończyły się wysyłaniem do łazienki i myciem.
Jakich
pedagogów wspomina Pani z największym sentymentem?
Najlepiej
wspominam panią Julię Rodzik - polonistkę. Pracowała wtedy w bibliotece. Można powiedzieć, że
prowadziła ona tajne komplety, bo to były czasy, w których nie zawsze i nie
wszystko można było mówić oficjalnie. Pani Julia chyba właśnie dlatego nie
uczyła, ponieważ chciała przekazać więcej informacji niż inni. My utrzymywaliśmy
z nią cichy kontakt. Rozmawiałyśmy i była przy niej grupa młodzieży. Pani Rodzik
po cichu przekazywała nam różne treści, typu Katyń. O tym się głośno nie mówiło. Z
literatury polskiej wybierała utwory i uczyła nas myślenia. Były to czasy, gdy
był podręcznik do historii i trzeba było umieć na pamięć jego zawartość. Jeżeli
chodzi o historię Polski, to właśnie tak było i nie można było inaczej. Jakiekolwiek próby innej nauki kończyły się na przykład tak, że nauczyciel lądował w
bibliotece – na zesłaniu. Pani Julia
Rodzik była cichutką i skromną osobą i zawsze mogliśmy do niej pójść, wyżalić
się i posłuchać ciekawych rzeczy.
Bardzo
ciekawym człowiekiem był profesor Konior
od geografii. Zaraz
po dzwonku pan Konior biegł od pokoju nauczycielskiego i zawsze miał wielki
klucz. Z tym kluczem zasuwał przez cały korytarz. Gdy profesor dochodził do
prostej, gdzie teraz jest gabinet dyrektora,
podnosił rękę do góry, celował kluczem i dalej biegł. Trafiał w zamek bezbłędnie i
wpuszczał nas do sali numer 3. Często było tak, że chłopcy czekali na niego
przed pokojem nauczycielskim. Gdy profesor szedł, ciągnął się za nim ogonek chłopców.
Gdy dochodził już do ostatniej prostej, było zawsze za nim około dziesięciu
chłopaków, którzy go naśladowali ( bo profesor się nigdy nie odwracał się i ich nie widział). On - ręka i oni też ręka,
profesor przekręcał klucz i oni
także. Gdy pan Konior otwierał zamek i
gwałtownie się obracał, wszyscy chłopcy szybko odskakiwali pod ścianę. Oczywiście, profesor dokładnie wiedział, co
się dzieje, ale udawał, że się nie domyśla.
To były bardzo fajnie akcje przed każdą geografią. Jak profesor uczył tej geografii, to nie będę
opowiadać , ale robił tak: siadał, podawał temat, pierwszy punkt, drugi punkt i
nie umiał powiedzieć trzy, bo miał wadę wymowy, więc mówił następny punkt. My
wtedy: „Panie profesorze który?” , „następny”, „który?”, „tfeci”. My celowo prowokowaliśmy profesora. Dyktował nam punkty, a później mówił: „pytam”
i szło…
Czy
pamięta Pani największy klasowy wybryk?
Największy wybryk
należał do dwóch moich koleżanek, które w maturalnej klasie poszły sobie do
kawiarni „Delicje”. To było niedopuszczalne, bo nie mogłyśmy chodzić do
kawiarni. No i w tych „Delicjach” po lekcjach zamówiły sobie herbatę. I
wtedy weszły tam nasze panie profesorki, które przyszły na ploteczki.
Dziewczyny nie wiedziały, co mają robić i pomyślały sobie, że jak zostaną, to
będą udawały, że nie są uczennicami tej szkoły. I tak się zachowywały.
Nauczycielki siadły parę stolików dalej i spojrzały, a na drugi dzień
przychodzimy do szkoły, nasza wychowawczyni zaczęła na nas krzyczeć.
Straszyła zawieszeniem, tuż przed maturą. To była straszna akcja. Poruszone
było pół szkoły „Jak tak można było w ogóle w kawiarni siedzieć razem z
nauczycielkami, prawie że przy jednym stole”. One nic więcej nie
miały, tylko tę nędzną herbatę za parę groszy, bo na tyle było je stać.
To był wielki wybryk jak na tamte czasy. Chodzenie do lokali było
zakazane przez szkołę i my doskonale o tym wiedzieliśmy. Czasami się
przemykaliśmy, bo funkcjonowało to na zasadzie zabawy. Skoro nie można, to my
będziemy próbować. Jeżeli pojawiał się nauczyciel, to ewakuacja była
natychmiastowa. A w tym przypadku jakoś się później wszystko się
rozeszło po kościach.
Jak
wspomina Pani swoją klasę?
W mojej klasie były w większości
dziewczyny. Mieliśmy tylko siedmiu chłopców. Nasza klasa liczyła średnio
34 osoby, ale to często się zmieniało, bo jedni odchodzili, a drudzy do nas się
dopisywali. Było kilka agentek, które robiły różne ciekawe rzeczy. Nie
ukrywam, że ja też się w to włączałam. Miałyśmy czasami przez to pod
górkę, ale większość dziewczyn to były spokojne, przerażone szkołą, uczące się
dziewczyny. Moja koleżanka Elka, która niestety już nie żyje, to była
największa artystka. Zawsze wywinęła coś takiego, że my dusiłyśmy się ze
śmiechu. Pamiętam na rosyjskim chowałyśmy się pod stolikami i kładłyśmy się ze
śmiechu. Elka po prostu się nudziła i szukała zajęcia. Na przykład w sali numer
15 stoły były ustawione tak, że siedzieliśmy wszyscy twarzami do siebie.
Elka właśnie siedziała naprzeciwko mnie i robiła swoje miny. Pani profesor była
bardzo surowa. Dlatego chowałyśmy się pod stół, po czym pani pyta „ co się
stało dziewczynki ?” A my na to: „a nie, nic, tylko długopis nam
upadł”. Właśnie takie historie miały miejsce.
Czy przypomina sobie
Pani jeszcze jakieś zabawne sytuacje z lekcji?
Przypominają mi się
lekcje przysposobienia obronnego (PO). Nasz rocznik nie załapał się na lekcje
ze słynnym profesorem Suchodołem. Nas uczył profesor Korczak, który starał się
dorównać poprzednikowi. Pamiętam taka fajną sytuację z panem Korczakiem. Była u
nas taka dziewczyna, która się bardzo wszystkim podlizywała - Małgosia. U
niektórych nauczycieli to się sprawdzało. Profesor Korczak nie cierpiał lizusów
i było tak, że jak sprawdzał obecność, trzeba było stanąć na
baczność i powiedzieć „jestem”. Byliśmy czytani nazwiskami. Dochodził do
tej Małgosi i mówił: „lizus”, a ona odpowiadała „jestem”. Profesor robił sobie
z niej takie żarty. Ja się zawsze dziwiłam, bo mogła się zbuntować i nie wstać.
Później już tak zostało, że profesor nie używał jej nazwiska.
Od lewej: nasza
rozmówczyni Pani Małgorzata Nowosad –
Pałczyńska
z koleżanką (absolwentką I LO) Panią Agnieszką Pawelec - Rząd.
z koleżanką (absolwentką I LO) Panią Agnieszką Pawelec - Rząd.
Wyjaśnienie: Pani Małgorzata
Nowosad – Pałczyńska była w klasie (F) profesor Barbary Jędruszczak i maturę zdawała w 1986 roku, natomiast Pani Agnieszka Pawelec – Rząd była w
klasie (D) profesor Donaty Grabczak i maturę zdawała w 1989 roku. Zdjęcia - z klasy Pani Agnieszki Pawelec.
Wywiad z Panią Małgorzatą Nowosad- Pałczyńską był dla nas bardzo interesujący i pozwolił zobaczyć szkołę w innym świetle. Wspomnienia to jedyny sposób na powrót do przeszłości. Jedno jest pewne, że absolwenci naszej szkoły spędzili wspaniałe lata w murach I Liceum Ogólnokształcącego. Jesteśmy bardzo wdzięczne Pani Małgorzacie za przekazanie nam tak pięknych, ciekawych i zabawnych historii.
Ola
& Ola
Grafika: własna