Trzy pokolenia absolwentów
Starość we wszystko
wierzy.
Wiek średni we wszystko wątpi.
Młodość wszystko wie.
(Oscar Wilde)
Zbliżające się 100-lecie
I Liceum Ogólnokształcącego w Zamościu skłoniło nas do przeprowadzenia wywiadu
z absolwentami naszej szkoły: Panem Czesławem Bojko - emerytowanym lekarzem
(matura 1951), Panią Renatą Czerwieniec - nauczycielką matematyki (matura 1987)
i Anią Czerwieniec - studentką (matura 2010). Bardzo cieszymy się,
że naszymi respondentami zostały osoby, których dzieli różnica wieku, ale łączą
więzi rodzinne i zgodność zdań w kwestii, która nie podlega dyskusji - I LO w
Zamościu jest po prostu najlepsze.
Czym
kierowali się Państwo przy wyborze szkoły średniej?
Pan: Za moich czasów w Zamościu funkcjonowały jedynie
dwa licea: mechaniczne i ogólne. Decyzję o wyborze jednego z nich podjął mój
ojciec. Kiedy pewnego dnia wróciłem do domu, rodzice oznajmili mi, że moją
przyszłą szkołą zostanie I Liceum Ogólnokształcące w Zamościu. Nie
sprzeciwiałem się temu postanowieniu.
Pani: Kiedy byłam w waszym wieku, w Zamościu
działało jeszcze drugie liceum i muszę przyznać, że także brałam je pod uwagę.
Myślę, że największy wpływ na mój wybór miała tradycja rodzinna. Zarówno mój
tato, jak i moja mama, a później mój brat uczęszczali do tej szkoły. Ponadto
nasze liceum od zawsze cieszyło się dobrą sławą.
Ania: Myślę, że w moim przypadku także zaważyła
tradycja rodzinna. Byłam już trzecim pokoleniem naszej rodziny uczącym się w tej
szkole. Wybrał je także mój młodszy brat Tomek.
Jakie były
profile i na jakie się Państwo zdecydowali?
Pan: W moim poziomie były
trzy klasy o profilach: przyrodniczym, matematycznym i humanistycznym. Były one
dość liczne, ponieważ łączono nas w grupy o podobnych zainteresowaniach i w
różnym wieku. Wynikało to z tego, że uczęszczałem do liceum w okresie zmian w
systemie oświaty. Pamiętam, że na początku moja klasa liczyła około
pięćdziesięciu osób. Dyrektor osobiście egzaminował uczniów i decydował o ich
dopuszczeniu do matury, do której ostatecznie przystąpiło dwudziestu
licealistów. Dzięki temu nasza szkoła utrzymywała wysoki poziom. Ja wybrałem
profil przyrodniczy. Dlaczego? Bo był łatwiejszy od matematycznego.
Pani: Kiedy ja chodziłam do
szkoły, mogłam wybrać jedną z pięciu klas: matematyczno-fizyczną,
biologiczno-chemiczną, humanistyczną, ogólną z rozszerzonym angielskim lub
francuskim. Zdecydowałam się na tę pierwszą zgodnie z zainteresowaniami. Uczęszczało
do niej 25 osób.
Ania: W moim roczniku było
około 6 klas: matematyczno-fizyczne, humanistyczne oraz przyrodnicze. Moja liczyła
41 osób. Większość stanowili chłopcy, dziewcząt było jedynie 10, a w tym aż 4
Anie! Gdy ktoś nie miał pewności co do imienia którejś z dziewczyn, zwracał się
do niej „Aniu”. Na początku roku miały miejsce ogromne rotacje między klasami. Już
po pierwszym miesiącu zabrakło miejsca w dzienniku dla nowych uczniów.
Czy
obowiązywały Państwa mundurki?
Pan: Owszem, obowiązywały
zarówno mundurki, jak i specjalne kaszkiety. Jednak były to trudne czasy,
dlatego ze względów finansowych nie każdy mógł sobie pozwolić na zakup
mundurku. Jeżeli ktoś go miał, to chodził w nim także poza szkołą, a
przynajmniej w kaszkiecie. Był to znak rozpoznawczy. Pytacie, czy dla chłopców
i dziewcząt były takie same? I tu was chyba zaskoczę – uczyłem się w szkole
męskiej. Oddzielnie funkcjonowała placówka żeńska.
Pani: Pełny mundurek obowiązywał nas tylko na uroczystościach
szkolnych. Dla dziewcząt była to kamizelka i spódnica, natomiast dla chłopców jedynie
marynarka. Na co dzień musieliśmy nosić jakiś akcent szkolny – kamizelkę,
marynarkę albo chociaż tarczę. Pamiętam, że wychowawca sprawdzał te mundurki i
brał je pod uwagę przy wystawianiu ocen z zachowania. Na długich przerwach
nauczyciel robił nam „naloty” i wtedy każdy szybko wyciągał kamizelkę z plecaka
i nakładał ją na siebie.
Ania: U mnie nie było
mundurków, chociaż bardzo bym chciała.
A jak wyglądała matura?
Pan: Zdawaliśmy egzaminy
pisemne z matematyki, języka polskiego oraz nauk o Polsce i świecie
współczesnym. Każdy test trwał około 4
godzin.
Pani: Była i pisemna, którą
zaliczaliśmy około 5 godzin, i ustna. Zdawane przedmioty w dużej mierze zależały od profilu klasy. Jednak język
polski i wiedza o społeczeństwie były
obowiązkowe dla wszystkich. Oprócz tego, konieczne było zdecydowanie się na
jakiś egzamin ustny. Jedynie ocena bardzo dobra z części pisemnej zwalniała nas
z tego. W moim przypadku miałam do wyboru fizykę lub matematykę. A co z
językami obcymi? Także je zdawaliśmy, ale tylko ustnie.
Ania: Ja pisałam maturę
zgodnie ze współczesną podstawą programową.
Czy popularne
były zajęcia pozalekcyjne i czy Państwo w nich uczestniczyli?
Pan: Był to powojenny okres,
dlatego zajęcia pozalekcyjne nie były prowadzone. Pamiętam jedynie, że
funkcjonował poczet sztandarowy i orkiestra, do której zresztą należałem.
Grałem na skrzypcach.
Pani: Aktywnie pracowałam w samorządzie szkolnym i należałam do pocztu
sztandarowego. Prężnie działało także zarówno harcerstwo, jak i szkolny zespół
pieśni i tańca prowadzony przez nauczyciela języka rosyjskiego – pana Adama Kułaja.
Ania: W każdą sobotę było organizowane kółko matematyczne, na które uczęszczałam.Wspólnie rozwiązywaliśmy wtedy najtrudniejsze zadania, a mieliliśmy ich bardzo dużo…
Pan
Bojko w drugim rzędzie od góry, drugi od prawej strony (ze skrzypcami w ręku)
Jak wspominają Państwo nauczycieli?
Pan: Wszystkich moich nauczycieli raczej dobrze
wspominam. Pamiętam, że język polski wykładała pani Kunowa. Studiowała na
KUL-u, a w czasie okupacji nauczała nie tylko polskiego, ale również historii i
matematyki. Bardzo nam imponowała, gdyż była wszechstronnie wykształcona.
Matematyki uczyła mnie pani Franciszka Górska, absolwentka Uniwersytetu
Kijowskiego. Nazywaliśmy ją „Frania”. Szczególnie zapadł mi w pamięć biolog,
Stefan Miler, założyciel zoo, które kiedyś przylegało do naszej szkoły. Był to
nauczyciel bardzo wymagający. Owszem, często zdarzało mu się przysnąć na
lekcji, co nie zmienia faktu, że był rygorystyczny i surowy. Miał ciekawy
system kar. Jeśli ktoś się nie nauczył, musiał zbierać po 100 żab dla bocianów
w zoo. Przyznam, że ja także kiedyś łapałem te żaby. Jednak moim ulubionym
nauczycielem był profesor Borkowski, który objaśniał nam niełatwe zagadnienia
fizyczne. Otrzymał od nas przezwisko Piksafon.
Wzbudzał w nas uznanie i podziw swoją wiedzą, a umiejętnościami
matematycznymi przewyższał nawet matematyczkę!
Ukończył on Uniwersytet Warszawski.
Pani: Moim ulubionym
nauczycielem był profesor Stanisław Kasztelan. Myślę, że wynikało to też z
zamiłowania do przedmiotu, którego nauczał – fizyki. Bardzo lubiłam także profesora Adama Kułaja,
który uczył języka rosyjskiego. Zainteresował nas literaturą, kulturą rosyjska,
a oprócz tego często rozmawiał z nami o
codziennych, szkolnych i międzyludzkich sprawach.
Ania: Bardzo dobrze wspominam angielski z panią
Moniką Borowską, a później z panią Barbarą Gruszką. Lekcje
matematyki również należały do moich ulubionych.
Czy były
dyskoteki, zabawy szkolne?
Pan: Rzadko, ale zdarzały się. To były trudne
powojenne czasy, więc pewnie dlatego.
Pani: Dosyć często były organizowane potańcówki i
dyskoteki. Za moich czasów bardziej obchodziliśmy takie dni jak np. andrzejki.
Nie mogło się obejść bez wróżb i innych różnych zwyczajów.
Ania: Ja nie pamiętam żadnej dyskoteki szkolnej,
ponieważ na żadnej nie byłam. Czemu? Hmm… być może dlatego, że opiekunką była
moja mama?
Jak
wyglądała studniówka?
Pan: Studniówka odbywała
się w auli. Obowiązywały nas stroje szkolne, czyli garnitur, a w przypadku
dziewcząt - czarna spódnica i biała bluzka. Uczęszczałem do szkoły męskiej,
dlatego dziewczyny zapraszaliśmy z przyległego ogólniaka damskiego.
Pani: Moja studniówka również
odbywała się w szkole ze względu na znacznie mniejszą liczbę uczniów. Pamiętam,
że muzyka grała w dwóch miejscach. DJ był w auli, w której bawiła
się głównie młodzież, a w sali nr 3 grała orkiestra umilająca czas
nauczycielom. Każdej klasie została przydzielona sala, którą należało
tematycznie udekorować. My wybraliśmy motyw dżungli. Oczywiście, na zabawę
można było przyjść z osobą towarzyszącą. Nie mogłyśmy niestety wykazać się
kreatywnością w ubiorze; obowiązkowa była czarna lub granatowa spódnica i biała
bluzka. Wielkim zaskoczeniem było założenie czarnej sukienki przez jedną z
uczennic, która natychmiast stała się przedmiotem zainteresowania. Była to Beata
Ścibakówna, którą możecie kojarzyć, gdyż jest znaną aktorką.
Ania: Kiedy ja byłam w
szkole, studniówka wyglądała podobnie jak teraz, z tą różnicą, że wówczas
panowała moda na krótkie sukienki koktajlowe, a nie tak jak teraz - na długie.
Czy
organizowali Państwo ze swoimi klasami wycieczki szkolne?
Pan: Nie, nie było czegoś takiego. Tak jak
wspominałem, czasy były trudne i myślę, że niewiele osób mogłoby opłacić taki
wyjazd.
Pani: Tak, organizowaliśmy
jednodniowe wycieczki tematyczne. Czasem także rajdy po Roztoczu, gdyż bardzo
lubiliśmy aktywny wypoczynek. Niestety, nasz wychowawca nie miał czasu ani
możliwości zabrania nas na dłuższy wypad, ale nie narzekaliśmy.
Ania: W pierwszej klasie pojechaliśmy na dwudniowy
wyjazd integracyjny do Krasnobrodu.
Innym razem wybraliśmy się na kajaki do Zwierzyńca oraz na spektakl do
Warszawy. A tak poza tym, jeździłam z Panią Krystyną Kamińską i Panią Magdaleną
Lis na wycieczki teatralne, które bardzo
mile wspominam.
Czy
pamiętacie Państwo swoje najciekawsze wspomnienia związane z klasą lub szkołą?
Pan: Pewnie, że tak. Najwięcej zabawnych sytuacji
miało miejsce podczas zajęć. Pan profesor Miler często bywał zmęczony i zaspany
na naszych lekcjach biologii. Zdarzało się, że wraz z moimi kolegami robiliśmy
mu żarty. Najczęściej polegały one na tym, że ktoś z ukrycia starał się wydawać
odgłosy latających po sali pszczół. I muszę przyznać, że były one wystarczająco
wiarygodne, bym sam mógł się na nie nabrać. Po chwili nauczyciel gwałtownie się
budził, uciszał wszystkich i dalej pilnie nasłuchiwał, gdyż bardzo lubił ten
dźwięk.
Pani: Pamiętam tylko, jak nasz kolega zrobił sobie
nietypową wtedy fryzurę i wszyscy w szkole przychodzili do naszej klasy, by ją
podziwiać. Chłopak miał ogoloną głowę, z wyjątkiem cienkiego pasma włosów na samym środku. Jeden
z bardziej śmiałych profesorów skomentował: „Tylko przemalować na czerwono i
piękny kogucik będzie! ” Ponadto różne żarty robił nam profesor od
przysposobienia obronnego. Na przykład, kiedy mieliśmy zajęcia z użyciem noszy
medycznych, jako osobę, która miała być transportowana, wybierał zawsze
najcięższego ucznia, którego waga wynosiła ponad 100 kg! Albo kiedy
testowaliśmy maski gazowe, zatykał otwór, którym wpuszczano powietrze i pytał, jak nam się
oddycha.
Ania: Koledzy z mojej klasy byli bardzo kreatywni i dowcipni.
Na ogromnym kartonie napisali hasło: „Akcja poszerzania korytarzy”. Oczywiście
był to żart, ale wielu licealistów i nauczycieli, w tym moja mama, potraktowali
to zupełnie poważnie. Na drugi rok został zrobiony transparent z napisem: „Konserwator
zabytków nie zgodził się na poszerzenie korytarzy, dlatego rozpoczynamy akcję
zwężania uczniów! ”.
Czy
chcieliby Państwo powrócić do tamtych lat?
Pan: Marzenie ściętej
głowy. Bardzo chciałbym powrócić do tych czasów, ale z
wiedzą i mądrością, którą posiadam teraz.
Pani: Pewnie, że bym
chciała. Kto by nie chciał! Ale mam wrażenie, że teraz nie umiałabym wzbudzić w
sobie takiego zapału do nauki tak, jak kiedyś.
Ania: Były to bardzo fajne i
beztroskie czasy, ale chyba nie chciałbym do nich wracać. Nie ze względu na
szkołę. Miałam wtedy mętlik w głowie i nie wiedziałam, kim chcę zostać w
przyszłości. Teraz znalazłam pomysł na siebie, dzięki któremu czuję się pewniej.
Bardzo
dziękujemy Państwu za miłą rozmowę przy herbacie i
przepysznych ciastkach.
Angelika,
Jagoda, Sylwia
Grafika: własna