14 czerwca 2015

Przeczytane, przemyślane, skomentowane



   Opowieść o Marku Grechucie

             
Tu każdy zaułek ma swój nastrój miły,
gdzie cisza zadumę i wytchnienie niesie.
W tych murach, które tyle lat przeżyły,
a wciąż są powodem do wzruszeń, uniesień.
(Marek Grechuta)

 
 
Motto pochodzi z utworu Marka Grechuty, Gdzieś na mapy skraju. Podaję link do tej piosenki i serdecznie namawiam do jej wysłuchania, zwłaszcza, że jest zilustrowana starymi zdjęciami z naszego miasta.
https://www.youtube.com/watch?v=XdGH6VmY-cc#t=70  

Marek Grechuta urodził się w Zamościu w roku 1945. Na parę lat wyjechał z rodziną do podwarszawskich Chylic, w których organista kościelny dawał mu pierwsze lekcje muzyki. W 1956 roku Grechutowie powrócili na Grodzką. Gdy Marek poduczył się trochę na fortepianie, przygrywał często na rodzinnych imprezach. Wygłupiał się, podśpiewywał, ale dla nas to wówczas było takie normalne - wspomina  kuzynka Marka Grechuty, mieszkanka Zamościa – Barbara Sańska. Uwielbiał grać w nogę, podobnie jak inni chłopcy ze Starówki. Ci z Grodzkiej   kopali w piłkę z chłopakami z Ormiańskiej. Gdy przegrywali, nieraz dochodziło do awantury. Marek był z Grodzkiej, spod siódemki.  Pani Sańska pytana o Marka odpowiada:  A Marek? Ja się wtedy takim gówniarzem mało interesowałam. Kto zresztą by przypuszczał, że ten brzdąc, z którym siedziałam w piaskownicy, będzie taki sławny. 

Inny znajomy - Jurek Słupecki - często bywał u Grechutów, kolegował się z Markiem. Pamięta do dziś jego kamienicę z wielką arkadą, pod którą chronili się od deszczu. Siadywaliśmy w dużym pokoju Marka, na ścianie wisiały jego rysunki: krzyże i portrety dziadka. Starszy człowiek z twarzą pooraną bruzdami był jego ulubionym modelem. Razem grali w piłkę na Plantach, siadywali w parku Zamoyskiego z paczką przyjaciół,  rozmawiali o muzyce i życiu. Na wagary nigdy jednak nie udało nam się go wyciągnąć. Zawsze przygotowany, świetny z łaciny, uwielbiany przez profesorów. O, pani Frania Górska od matematyki, ta to go lubiła. Ale nie mogę powiedzieć, jak trzeba było,  to dał ściągnąć.  Marek chodził po starówce, śpiewał ulubioną piosenkę: Buona sera, signorina, buona sera i opowiadał dowcipy. Nigdy się z nich nie śmiał.

Marek Grechuta był wrażliwym mężczyzną, miał powodzenie u kobiet, a do popularności szybko się przyzwyczaił - tak wspominają go przyjaciele.  Zyskał rzesze fanów, dając solowe występy. Grechuta był delikatny, spokojny i opanowany, swoim głosem przyciągał tłumy. W łagodny sposób śpiewał  o sprawach ważnych. Tego, a także wielu innych rzeczy można się dowiedzieć z książki Marty Sztokfisz Chwile, których nie znamy. Opowieść o Marku Grechucie.  Na początku był skrępowany hołdami, czuł się nieswojo, ale z biegiem czasu stało się to dla niego codziennością. Bardzo potrzebował pochwał, ponieważ był nieśmiałym, introwertycznym człowiekiem, pełnym wątpliwości na swój temat.

Grechuta był muzycznym samoukiem. Z wykształcenia był  architektem, z zamiłowania piosenkarzem i poetą. Występował z największymi sławami polskiej sceny muzycznej.  Na początku jednak musiał przebić się przez to, co dla amatora najtrudniejsze - poznać zapis nutowy. Znam relacje muzyków, którzy mówili, że podczas nagrań poprawiali błędy. Może doskwierał mu jakiś kompleks z tego powodu, ale pamiętam raczej jego dumę, kiedy miał własną ręką napisane nuty - mówi w tej samej książce kompozytor Jerzy Satanowski.

Ukończył I Liceum Ogólnokształcące  im. Jana Zamoyskiego w Zamościu. Już w liceum kochały się w nim prawie wszystkie koleżanki. Marek był chodzącym wdziękiem, romantyzmem i wrażliwością. (...) Miał ogromne powodzenie. Dwa skrzydła budynku liceum żeńskiego i dwa męskiego zajmowały czworobok Akademii Zamojskiej. Wspólna był biblioteka. Podczas dużej przerwy wszyscy wylegali na zewnątrz, by sobie pogadać. Na Marka dziewczęta chciały chociaż popatrzeć  - wspomina w książce Halina Marmurowska - Michałowska, miłość Grechuty z młodzieńczych lat. Uczucie rodziło się nieśmiało w pięknej scenerii Zamościa, rodzinnego miasta obojga. Wspólne spacery uliczkami Starego Miasta, zwiedzanie Zamościa i zgłębianie jego tajników, zbliżało ich do siebie.
                                           Zdjęcie na świadectwie maturalnym, 1963 rok.
Halina była urodziwą blondynką, zawsze elegancką, stonowaną, budzącą respekt – opowiada w książce Wojciech Wiszniowski. Bawili się razem na studniówce, rozstali się przed jej maturą. Byli zjawiskową parą - mówią ich znajomi z młodzieńczych lat (...)zawsze przytuleni i wpatrzeni w siebie. Z kolei  Halina Marmurowska-Michałowska, dziś profesor psychiatrii  wspomina: Miał we mnie partnerkę, przyjaciółkę. Nie zainteresowałaby  go płocha panienka. Lubił grać ze mną na cztery ręce, albo on na fortepianie, ja na skrzypcach. Cieszyły nas spacery, brydż, pływanie kajakiem, wycieczki po Roztoczu. Po maturze Halina wybrała Akademię Medyczną w Lublinie, Marek studiował architekturę na Politechnice Krakowskiej. Obojgu dokuczała odległość. Marek chciał, żeby ukochana przeniosła się do Krakowa. Nawet rozmawiał o tym z jej rodzicami, ale nic nie wskórał. Tęsknili, pisali listy, odwiedzali się, kiedy tylko mogli, często w tajemnicy przed jej rodzicami. Marek mówił do Halinki: Kotku, Myszko, w miłosnych listach nazywał ją żoną. Wierzył, że przeżyją wspólnie wiele lat, ale dni tej miłości były policzone. Dla Grechuty rozstanie z pierwszą miłością było straszliwym ciosem, nie mógł się po nim podnieść. Zdaniem znajomych, rozpacz Marka mogła uaktywnić chorobę, na którą artysta cierpiał.

Wkrótce zakochał się w Danusi, która była dla niego wspaniałą żoną. Halina od czasu do czasu dostawała od Marka kartki, z których wynikało, że nie ma do niej żalu. Nigdy więcej się już nie spotkali. Z żoną Danutą miał syna Łukasza, który zaginął w 1999 roku. Jak później powiedział, postanowił przemyśleć swoje życie, wyrwać się do samodzielności. Po niespełna dwóch latach rodzice dostali wiadomość, że syn zostaje we Włoszech już do końca życia.
Podczas spacerów uliczkami Idealnego Miasta niezwykły entuzjazm u turystów wzbudza informacja, że Marek Grechuta urodził się w Zamościu i tu przez wiele lat mieszkał, uczył się gry na fortepianie, tworzył swe pierwsze  młodzieńcze utwory oraz to, że widząc majestat i piękno Starego Miasta w Zamościu, zapalił się do studiowania architektury.
Marek Grechuta (drugi od lewej) podczas praktyk studenckich (architektura
 w Krakowie) w Zamościu- lipiec 1964 roku.
Powyższe zdjęcie przedstawia dziedziniec, gdzie przed laty mieszkał wielki polski artysta, Marek Grechuta. To właśnie tam Zamościanie mieli przyjemność  przychodzić, słuchać jego młodzieńczych utworów. Na dziedzińcu, na którym często bywał Marek, teraz po ścianie na balkon pnie się  i plącze dzikie wino.
 
Bo w ogrodzie rośnie pnącze /w dzikim winie świat się plącze /bo w ogrodzie dzikie wino/ kto je tutaj siał
powiedz kto mógł zasiać to/ dzikie wino (…)
powiedz kto mógł zasiać to/dzikie wino/ kto je tutaj dał (…)
gdzie to wino dzikie pnącze/ czemu już nas nie oplącze/ mógłbym z tobą w winie ginąć /i w osłonę winną zwinąć (…)
powiedz, kto zasieje nam/ dzikie wino (…)

Agata

Grafika:
https://i.ytimg.com/vi/kna58ODAiZE/hqdefault.jpg
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/3/3e/Marek_Grechuta_gwiazda.jpg
http://www.archiwum.zam.pl/albums/userpics/normal_Grechuta-Marek-studenci.jpg
http://przewodnikzamosc.pl/wp-content/uploads/2013/09/podw%C3%B3rko-ok.jpg