Kraj uśmiechniętych ludzi
Podróżować to żyć.
(Hans Christian Andersen)
Odkąd pamiętam, zawsze chciałam podróżować, a
marzenia się spełniają. Jako
mała dziewczynka trafiłam do zespołu folklorystycznego, z którym jeżdżę na zagraniczne festiwale. Nigdy
jednak nie przypuszczałam, że będzie mi dane odwiedzić kraj tak odległy i
egzotyczny jak Korea Południowa. Po powrocie wciąż trudno mi w to uwierzyć.
Byłam przez tydzień w zupełnie innym świecie, pełnym przygód i nowych
doświadczeń.
W połowie października było w Korei bardzo
ciepło, świeciło piękne słońce. Zamiast stada polskich much i komarów, latały
kolorowe ważki. Nawet drzewa miały tam inny kształt. Podczas spaceru w
koreańskim lesie widziałam ogromne pająki i modliszkę (niestety nieżywą). Całe
buty miałam w małych lepkich kuleczkach
z jakiejś rośliny. Razem z przyjaciółmi jedliśmy nieznane cierpkie owoce
z napotkanego drzewa. Po drodze przypadkiem odwiedziliśmy małą buddyjską
świątynię, gdzie przywitał nas sympatyczny stary mnich, ubrany w tradycyjny strój, i zaprosił do
środka. Staliśmy boso naprzeciwko
złotego posągu bóstwa, a gospodarz grał pięknie na bębnach. Mówił co prawda
tylko po koreańsku, ale , co dziwne, trochę go rozumieliśmy. Chciał wiedzieć, skąd dokładnie przyjechaliśmy,
lecz z krajów europejskich znał dokładniej
tylko Węgry. Długo się męczyliśmy, by mu to wytłumaczyć. Po chwili puknął się w głowę, wyciągnął z kieszeni
bardzo nowoczesną komórkę i znalazł mapę w Internecie. Bardzo cieszył się z naszych odwiedzin.
Dał nam kilka kiści winogron, najlepszych, jakie w życiu jadłam.
W festiwalu - oprócz nas - brało udział kilkanaście zespołów tanecznych z całego świata. Prawie
wszyscy uczestnicy mieszkali w jednym hotelu. Starałam się poznać jak najwięcej
z nich, ale trudno zapamiętać tyle imion. W windzie spotykałam na przykład
Singapurczyków albo Indonezyjki. Na śniadaniu - Francuzów i
Meksykanów. Na korytarzu robiliśmy zdjęcia z
Japonkami i tancerzami z Guamu lub z grupą
Filipińczyków. Przed występami biegaliśmy z aparatem za Malezyjczykami, bo mieli
najładniejsze stroje, a za nami biegali
Hindusi. Poznałam niewielu Koreańczyków, ale ich wspominam najlepiej. Są
niebywale skromni i życzliwi. Nasz opiekun, którego nazwaliśmy Jaśkiem, był z nami cały czas. Na paradzie dźwigał plecak z
wodą dla nas, a gdy zobaczył, że zmarzły nam ręce, załatwił kilkanaście
ogrzewaczy. Martwił się, czy smakuje nam jedzenie. Przed naszym wyjazdem powiedział, że chciałby być Polakiem, a my jesteśmy jego „prezentem od nieba”.
Płakał, gdy odjeżdżaliśmy. Nasz Pan Kierowca, który woził nas wszędzie wielkim,
kolorowym autobusem, zawsze wysiadał z niego pierwszy, stawał przy wyjściu i z każdym przybijał „piątkę”. Nie pozwalał
mi, ani mojej koleżance nosić skrzypiec. Biegł za nami, zabierał nam je i
oddawał dopiero, gdy byliśmy na
miejscu. W restauracjach pomagał kelnerom rozkładać talerze, ale nam już nie pozwalał pomóc. Bardzo
się cieszył, że może coś dla nas zrobić, a uśmiech nie znikał z
jego twarzy.
Odwiedziliśmy około dwudziestu restauracji, bo
na każdy posiłek zabierano nas w inne
miejsce. Zwykle ściągaliśmy buty przed wejściem i siadaliśmy na podłodze przy niskich
stolikach. W środku stolika czasem był dołek, do którego pani wrzucała
rozżarzone kawałki węgla i dawała nam surowe mięso, które sami mieliśmy upiec.
Wszyscy, którzy chcieli wyprostować ścierpnięte nogi, parzyli sobie łydki o ten
nietypowy grill. Tak naprawdę nie wiem, z czego było zrobione to, co jedliśmy.
Parówki były słodkie, budyń słony, a takiego mięsa nigdy w życiu nie widziałam. Wszystko zawierało
tajemniczą czerwoną przyprawę, która nie każdemu przypadła do gustu. Na
początku trudno było jeść pałeczkami. Proponowano nam widelce, ale nikt się nie poddawał. Potem było coraz
lepiej.
Ogromne wrażenie zrobił na mnie Seul. To
wielkie miasto pełne elegancko ubranych i zapracowanych ludzi. Mnóstwo
wysokich, szklanych wieżowców i kolorowych reklam. Panoramę Seulu
można obejrzeć z najwyższej wieży, Seoul Tower. Jednak nawet stamtąd nie można
dostrzec jego granic, ponieważ zajmuje tak dużą przestrzeń. Znajduje się w nim
kilka wzgórz ze wszystkich stron otoczonych wielkimi budynkami. Niestety, nie
mieliśmy zbyt wiele czasu na zwiedzanie.
Mam nadzieję, że to nie był mój ostatni tak
daleki wyjazd. Najgorszy po takiej podróży jest powrót do domu i do
codziennego życia oraz myśl, że aby znowu móc przeżyć coś takiego,
trzeba ciężko pracować. Marzenia co prawda się spełniają, ale nic nie dostaje
się za darmo.
Królowa Elżbieta
Grafika:
https://img2.otodom.pl/images_article_otodompl/6118801_1_800x600.jpg
http://lh4.ggpht.com/_Nqsu7g-Y9Js/TSVdsY_p_RI/AAAAAAAAApc/WGTxuFubEQE/s800/DSC_1554_2.jpg
http://www.koreanfest.com/data/file/korea_food/409088540_76d959ce_korean-food.jpg
http://archiwum.maligorzowiacy.pl/files/Zakonczenie%20festiwalu.jpg
https://ocdn.eu/pulscms-transforms/1/6c8ktkpTURBXy83NTZlYjIyNWQxNDljMTI1ZDkzNDdiNmQ2ZGUyMjkwOS5qcGeSlQLNAmwAwsOVAgDNAljCww