Fuminki w więzieniu
Choćby
nie wiem jak miły był strażnik,
to nadal jest więzienie.
to nadal jest więzienie.
(Emma
Bull)
Czwartek 27 lutego.
Zmierzamy w kierunku ulicy
Stefana Okrzei – najdłuższej w Zamościu, jak później usłyszymy kilkakrotnie w
więzieniu. Celem jest Zamojski Zakład Karny.Wszyscy bardzo podekscytowani, a
zarazem nieco zaniepokojeni, zastanawiamy się, co tam zastaniemy. W miarę
zmniejszania się odległości dzielącej nas od więzienia, napięcie stale rośnie. Nasza
ciekawość sięga zenitu, gdy stoimy pod drzwiami budynku.
Zostajemy
wpuszczeni, ale nie wszyscy od razu. Po cztery osoby i z dokumentem tożsamości
w ręku. Najpierw jest kontrola osobista, a wszystkie telefony i metalowe rzeczy zostawiamy w szatni. Również plecaki i
torebki. Trochę boli rozstanie z
telefonem, ale nie ma rady. Zajmuje się nami
pracownik więzienia - Pan Paweł Łyś.
Przez godzinę opowiada nam o
funkcjonowaniu więziennictwa. Dowiadujemy się na przykład, że więzienia
dzielimy na trzy typy. Otwarte – o najniższym stopniu rygoru. Półotwarte oraz zakłady zamknięte, o
najwyższym stopniu rygoru, w którym się właśnie znajdujemy.Słyszymy również
kilka więziennych anegdot i opowieści.Warto dodać, że nie był to nudny wykład,
podczas którego rozglądaliśmy się po ścianach, szukając punktu zaczepienia, ale
ciekawa i nieco humorystyczna rozmowa, która przybliżyła nam znaczenie słów „zakład
karny”. Pewnie niewiele osób wie, że w
więzieniu mogą odbywać się śluby, a nawet chrzciny! Jest tam bowiem kaplica dla
katolików, ale też kaplica prawosławna. Ogromne
poruszenie wywołała w nas informacja, że
więźniowie mają wyższą stawkę żywieniową
niż pacjenci szpitala. Co ciekawe, na jednego skazanego rząd wydaje 3 tysiące złotych miesięcznie. Jednak nie ma mowy o rarytasach –smażona
kaszanka, chleb z pasztetem i kawa zbożowa -
tak wyglądał jadłospis skazanych w czwartek. Gotowaniem zajmują się sami
więźniowie, łatwo więc odgadnąć smak potraw, chyba, że za kraty trafił jakiś
kucharz.
Fuminkowa
wycieczka rozwiała nasze mity z amerykańskich filmów o więźniach w pasiastych
ubraniach, którzy groźnie spoglądają zza
żelaznych krat oraz o funkcjonariuszach stojących nad skazanymi z bronią. Mimo
wszystko, więzienie nadal nie
przypominało nam świetlicy szkolnej z białymi firankami i kolorowymi gazetkami
na ścianach. Chociaż gazetki ścienne są! Zapach unoszący się w powietrzu również nie
przypominał tego, który czujemy w domu, gdy babcia piecze nasze ulubione ciasto. Zamiast konwalii i fiołków,
do naszych nozdrzy dobiegał swąd papierosa, który jeszcze tlił się w jednej z
cel. Każdy następny krok wzbudzał w nas coraz większe emocje i ciekawość. Co
zobaczymy w następnym długim korytarzu? Drzwi do cel nie przypominały tych
widocznych w ofercie sklepów budowlanych. Ciężkie, grube i surowo obrobione
niczym średniowieczne wrota rzucały się nam w oczy na każdym piętrze. Weszliśmy
też do dźwiękoszczelnej celi – karceru, do którego trafiają więźniowie za
szczególne przewinienia. Mieliśmy przez moment pomysł, żeby ktoś w niej został
na próbę. Co jednak będzie, gdy złamie się klucz? Szybko przeszła nam ta
makabryczna myśl. Chyba każdemu w pamięci utkwiły spacerniaki, czyli miejsca, w
których więźniowie mogą odetchnąć
świeżym powietrzem. To miejsce nie wygląda jednak luksusowo. Kilka metrów
kwadratowych wybetonowanej ziemi, szarość i brak zieleni,
a nad głową krata, zamiast błękitnego nieba. Nie da się tego porównać do
ogródka naszej babci.
Mimo
że spędziliśmy w tym miejscu ponad dwie godziny, wychodząc i tak czuliśmy
niedosyt. Te ponure budynki w swoich murach kryją setki uczuć, indywidualnych
historii i mrocznych tajemnic. Chyba nikt nie chciałby spędzić w więzieniu
nawet jednego dnia, ale są to instytucje niewątpliwie potrzebne. To
doświadczenie z pewnością zapadnie w naszej pamięci na bardzo długo. Po takiej
wycieczce stwierdzenie, że szkoła jest więzieniem, straciło na znaczeniu, a już
na pewno nie jest więzieniem o najwyższym stopniu rygoru. :)
Patrycja
i Ola
Grafika:
http://www.pafere.org/image.php?file=bmV3cy8xOTk5L2tyYXR5cHJldmlldy5qcGc=