Teatr Żydowski!
Pytają mnie często za granicą, po co jest ten teatr (…)
Ten teatr jest częścią
składową polskiej kultury.
(Szymon Szurmiej)
Jest dzień 11 października. My, uczniowie
humanistycznej klasy, wraz z uczniami drugich klas i nauczycielami,
gościmy w stolicy. Przeżywamy niezapomniane chwile w drodze, pogłębiamy
naszą wiedzę o historii w Pałacu Wilanowskim, cieszymy się odrobiną wolnego
czasu w Warszawie. U każdego z nas można zauważyć zmęczenie, ale to jeszcze nie
koniec wycieczki: zmierzamy ku Teatrowi Żydowskiemu na spektakl: “Dla mnie
bomba”. Nie każdy z nas często odwiedza teatr, wielu z nas będzie tam pierwszy
raz. Dają się słyszeć takie słowa jak: “zasnę”, czy “będzie nudno”. Nic
bardziej mylnego.
W holu gromadzą się dorośli ludzie, elegancko
ubrani, poruszają poważne tematy, posługując się starannie dobranym językiem.
Wśród nich stoimy my, młodzi ludzie z małego miasta, nie do końca pewni siebie
w tłumie ludzi doskonale znających teatr. Nagle dzwonek, wszyscy kierują się do
sali, zajmują miejsca i czekają. Po kilku minutach na scenie pojawia się
starszy pan w garniturze. Jest to jeszcze nieznany nam dyrektor teatru, Szymon
Szurmiej, wybitna postać w historii polskiej sztuki, aktor i reżyser. Powolną
mową obwieszcza, czym jest nadchodzący spektakl, zaczyna objaśniać sens żartu
żydowskiego i przytacza kilka bardzo zabawnych dowcipów. Pozwolę sobie
zacytować jeden z nich:
“W cyrku Amerykanin
zauważył konia, który wykonywał każde polecenie. Zauroczony nim postanowił go
odkupić od właściciela, którym był Żyd. Kupując zapytał:
- W jakim języku mam
wydawać rozkazy?
- Po żydowsku.
- W jaki sposób, jeżeli
nie znam tego języka?
- To bardzo proste:
mówisz “oj” - a on idzie, mówisz “ojoj” - koń biegnie, “ojojojojojoj” - koń
cwałuje, a jak chcesz go zatrzymać - mówisz “szalom”. Amerykanin zabrał
konia w góry. Powiedział “oj” - koń ruszył. Powiedział “ojoj” - koń zaczął
biec. Powiedział “ojojojojojoj” - koń cwałuje. Przed nim wielka przepaść i…
zapomniał jak go zatrzymać. W ostatniej chwili krzyknął “szalom!”. Koń się
zatrzymał. Amerykanin spojrzał w przepaść i powiedział: ojojojojoj…”
Już w tym momencie dyrektor Szurmiej wzbudził
w nas duże zainteresowanie. Niestety, aktorzy go ponaglali, a zapewne
miał jeszcze nam do opowiedzenia wiele doskonałych żartów. Na koniec dodał
bardzo mądre słowa, które z czasem okazały się prawdą, a brzmiały one mniej
więcej tak: Wszelkie
smutki i przemyślenia pozostają za drzwiami teatru. Pan Szurmiej schował
się za kurtyną, która po chwili się rozsunęła, odsłaniając scenę. Na niej sklep
z płytami pewnego Żyda, który już na wstępie zaczyna nam opowiadać, że źle mu
się wiedzie. Poza sklepem jest ławeczka, prawdopodobnie kawałek ulicy.
Wybiegają kobiety, śpiewają piosenkę o bajglach, żydowskim pieczywie, tańczą z
koszykami. Ten
spektakl to połączenie widowiska muzycznego z komedią - tak zdefiniował to
przedstawienie dyrektor Szurmiej. Kolejne występy były więc pełne muzyki. Na
scenie znów pojawia się dyrektor teatru, tym razem jako aktor. Wtedy to
poznaliśmy prawdziwą żydowską komedię. Widownia śmiała się do łez z dialogu
między właścicielem sklepu a starszym panem, którego grał Szymon
Szurmiej. Dialogu o Einsteinie i Weinstenie. Potem znów śpiewy i tańce. Każda z
piosenek miała związek z kulturą żydowską. Niektóre z nich odnosiły się
do potraw ( jedna z nich była śpiewaną formą przepisu!). Akt I zakończyła
piosenka, w której wzięła udział większość aktorów, w tym żona pana Szurmieja,
Gołda Tencer.Przerwa. Moment, żeby każdy mógł odetchnąć. Wszyscy są
podekscytowani, szukają wiadomości o Szymonie Szurmieju, o teatrze żydowskim i
robią plany na kolejny wyjazd do teatru. Widowisko zrobiło wielkie wrażenie.
Ale co najlepsze - to jeszcze nie koniec! Znów to samo miejsce i znów kurtyna
się rozsuwa. Wychodzi młoda, piękna aktorka. Śpiewa. Dała tym znak, że II akt
będzie jeszcze większym widowiskiem muzycznym. Aktorzy profesjonalnie tańczą i
śpiewają na deskach sceny.
Wszystko wywarło na nas ogromne wrażenie,
ale jak wiadomo, gwiazdą wieczoru był Szymon Szurmiej. 90-letni pan śpiewał i
tańczył na scenie w koszulce z napisem “Ojciec Dyrektor”. Był to imponujący
widok, gdyż nie spotyka się ludzi, którzy w takim wieku nadal mają tyle
temperamentu. W dyrektorze Szurmieju nadal żyje młoda dusza. Całe
przedstawienie zakończyła wpadająca w ucho piosenka o tytule takim samym jak
przedstawienie. Wszyscy aktorzy wyszli na scenę i wspólnie śpiewali.
Trzykrotnie kłaniali się, otrzymali bowiem owacje na stojąco. Pan Szurmiej
poprosił, abyśmy spoczęli. Podziękował widowni, twierdząc, że była wyjątkowa i
spisała się z brawami. Nieustannie żartując, doszedł do momentu pożegnania.
Jednak żegnać się nie chciał. Dziękował nam i życzył miłego wieczoru, ale nie
chciał pozwolić sobie na użycie słowa "pożegnanie”. W doskonałych nastrojach
opuszczaliśmy teatr. Pan Szurmiej również zmierzał ku wyjściu, więc grupa
uczniów otoczyła go, prosząc o autografy i wspólne zdjęcie.
Jeszcze długo po opuszczeniu teatru w głowie i
duszy grało nam: “Dla mnie bomba”. Do dziś czuję tę atmosferę panującą w
teatrze, chwili zapomnienia o troskach życia codziennego. Brakuje tego, gdyż
teatr to inne życie. To coś innego niż płytka telewizja lub coraz słabsze
książki pisane tylko dla pieniędzy. Tu w teatrze można było odczuć wkład
ludzkich serc. Ludzi, którzy kochają to, co robią, potrafią to robić i chcą to
robić, by uszczęśliwiać siebie i uszczęśliwiać innych. Zdobywać grono
zadowolonych widzów, wśród których znalazłem się ja.
Rafał
Grafika:
Własne zdjęcie
https://teatry.waw.pl/wp-content/uploads/2012/03/Dla-mnie-bomba-Szymon-Szurmiej-fot.-Jacek-Barcz.jpg